O tym, jakie są powody odejść zakonnic ze zgromadzeń, mówi w wywiadzie dla KAI m. Jolanta Olech, urszulanka ze Zgromadzenia Serca Jezusa Konającego.
Wieloletnia przełożona generalna, obecnie sekretarz Konferencji Wyższych Przełożonych Żeńskich Zgromadzeń Zakonnych wylicza powody odejść, kwestionuje też wiele stereotypów, krążących o siostrach - są to kobiety dobrze wykształcone, twórcze i spełnione, a jeśli popadają w konflikt, mają wiele sposobów bronienia swoich racji.
Alina Petrowa-Wasilewicz (KAI): Opinia publiczna była świadkiem kilku głośnych odejść z kapłaństwa. Natomiast gdy odchodzą zakonnice, robią to po cichu. Czy to prawdziwa opinia?
Matka Jolanta Olech USJK: To, że odchodzimy po cichu, świadczy o nas dobrze - nie tylko o zakonnicach, ale w ogóle o kobietach. Można ripostować, że odejścia księży są głośne, bo odchodzą osoby znane z mediów, które miały pozycję w świecie albo się o nią bardzo troszczyli. My takiej pozycji nie mamy i nie bardzo się o nią staramy z różnych względów, więc odejścia też są ciche. Z drugiej strony, czy gdy ludzie, którzy ślubowali dozgonną jedność, rozchodzą się, chcieliby tak bardzo nagłaśniać swój dramat? Gdyż każde odejście z klasztoru to ludzki dramat.
Można porównać go do rozwodu?
Poniekąd tak. To zrywanie więzi bliskich osób, opuszczenie rodziny, które zostawia ranę. Dlatego, że przychodzenie do zakonu jest przyjściem do konkretnej rodziny i znalezieniem swojego miejsca na świecie. Dlatego życie w tej wspólnocie, w tej rodzinie, to nie jest tylko kwestia struktur, ślubów, nakazów czy zakazów, ale to też nawiązywanie więzi, które, im bliższe, serdeczniejsze, biorące wzajemną odpowiedzialność za siebie, tym lepiej - dla rodziny i dla mnie. Oczywiście, może się zdarzyć, że nie zawsze jest tak ciepło i dobrze, ale są to problemy, z którymi człowiek styka się wszędzie - z w zakonie, i w rodzinie naturalnej. Tym bardziej że przychodząc do zgromadzenia, tak jak zakładając rodzinę, wnosimy wszystko to, czym jesteśmy - charakter, intelekt, uczucia. Tak więc odejścia po cichu są u nas normą, choć każde z nich jest dramatem osobistym dla osoby, która odchodzi, oraz dla całej wspólnoty.
Czy odejścia są częste? Jak wyglądają statystyki?
Podając liczby bezwzględne, trzeba uwzględnić fakt, że od początku lat 2000 spada liczba zakonnic. Jest to dość znaczący spadek, jak również - co nas boli i z powodu czego zadajemy sobie różne pytania - mamy coraz mniej powołań do klasztorów żeńskich, choć w ostatnich kilku latach odnotowujemy lekki wzrost. Nie można więc twierdzić, że ten trend jest całkowicie ustalony, zmiana na lepsze jest możliwa. Pan Bóg ma w tym swoje plany i cele, choć długo można mówić o powodach socjologicznych, kulturowych i wielu innych tego spadku, ale są one faktem. Patrząc na statystyki, zauważymy, że odejścia nie są lawinowe, są raczej zjawiskiem marginalnym. I trzeba podzielić ten dyskurs o odchodzeniu na dwie lub nawet trzy części.
Czymś zupełnie innym są odejścia kandydatek, bo one są naturalne i nawet ich nie liczymy. Gdy kobieta zgłosi się do klasztoru, obie strony na siebie patrzą, zastanawiają się, po czym kandydatka zostaje lub nie. Niemal z wolnej stopy.
Druga grupa to nowicjuszki i juniorystki, czyli osoby, które już zdecydowały się podjąć próbę życia zakonnego. Ale to też dalszy etap na rozeznanie powołania. W naszym życiu zakonnym ten etap, czyli upewnienie się, czy to rzeczywiście jest moje miejsce, trwa długo - około 8-10 lat - zależy od zgromadzenia. I w tym czasie osoba, która przyszła, może powiedzieć: to nie dla mnie. Także zgromadzenie może powiedzieć: pomyliłaś się co do wyboru, powinnaś wrócić do życia w świecie. Nie wiadomo, jakie są proporcje między decyzjami zakonnic i zgromadzenia - czyja była inicjatywa o odejściu.
Osobną kategorią odchodzących są profeski wieczyste i nad tą grupą najbardziej należy się zastanowić. Obecnie w Polsce jest 17 331 profesek plus siostry będące na ślubach czasowych - to daje niecałe 19 tys. osób. Nowicjuszek jest 273 w zgromadzeniach czynnych. Ale jeśli spojrzeć na cyfry w odstępach dziesięcioletnich 1990, 2000, 2010 i 2015 - tu dekada jest niepełna - odsetek odejść nie różni się znaczaco między sobą. Odchodzących nowicjuszek jest mniej więcej tyle samo - 8,4 proc. w 1990 r., 7,7 - w 2000 r., 8,4 - w 2010 r. Ten "odsiew" w ogóle jest proporcjonalny do liczby nowicjuszek, które w Polsce są, choć jest ich dużo mniej, ale nie ma gwałtownego zmniejszenia się tej liczby.
W grupie juniorystek jest podobnie. W 1990 r. odeszło 3,9 proc., w 2000 r. 3,8 proc. w 2010 r. - 4,8. W cyfrach bezwzględnych jest mniej więcej podobna liczba, procentowo poziom też jest podobny.
Czy młodzi ludzie są dziś mniej odporni na trudności, więc odchodzą?
Dzisiejsi młodzi ludzie są bardziej delikatni, mniej przygotowani, by stawić czoło trudnościom życia, poprzeczkom, jakie życie niesie; trudności wywołują w nich odruchy ucieczki. Poza tym odnoszę wrażenie, że gdzieś „pod spodem” jest niezdolność lub brak wewnętrznej zgody na podejmowanie trwałych i dozgonnych decyzji. Ich decyzje są tymczasowe, „na dziś”, nastawieni są na chwilowe odczucia nie uwzględniające dalszej perspektywy. Mają zakodowane: pójdę i zobaczę, jeśli będzie fajnie, zostanę.
Zresztą Kościół od dziesiątków lat zdaje sobie sprawę z tej charakterystyki współczesnych pokoleń i dlatego wprowadzono śluby czasowe, aby dać możliwość rozeznania popartego konkretnym doświadczeniem życia we wspólnocie, w pracy, w działaniach apostolskich, w relacjach itp. W moim zgromadzeniu nowicjuszka składa pierwsze śluby na rok, potem – jeśli wszystko idzie dobrze – dwukrotnie na dwa lata i dopiero po pięciu latach – wieczyste. To naprawdę długi okres, ale dający czas na to, aby poznać życie zakonne i siebie w tym życiu
O czym świadczą statystyki?
Przede wszystkim, że od tej strony nie ma alarmu czy niepokoju w żeńskim życiu konsekrowanym. Tak jak decyzja na 'tak' należy do procesu rozeznania, tak samo należy do niego decyzja na 'nie'. Co więcej, brak odejść mógłby być niepokojący. Dziś w Polsce nie ma gwałtownego odsiewu ani odchodzenia ze zgromadzeń. Osoby, które przyszły, przechodzą podobny proces rozeznawania jak ich poprzedniczki, choć tych ostatnich było dużo więcej. Chcę to podkreślić, bo nieprawdą jest, że zakonnice odchodzą lawinowo. Nie można tego porównywać z latami 70. na Zachodzie, szczególnie w Kanadzie, gdy dosłownie pustoszały całe klasztory - z wielką pomocą naszych braci zakonników, jeśli chodzi o zgromadzenia żeńskie.
Ile profesek wieczystych odchodzi?
W 1990 r. odeszły 42 siostry, czyli 0,2 proc., w 2000 r. odeszło 47 sióstr - 0,24 proc., w 2010 r. - 61 sióstr, czyli 0,3 proc. i w 2015 r. - 57 - 0,3 proc. I trzeba tu podkreślać, że były to rzeczywiste odejścia, czyli decyzje podjęte przez konkretną siostrę. Sądzę, że bardzo nieliczne były wydalenia z klasztoru, jeśli w ogóle do nich dochodziło. Dlatego, że w stosunku do profesek wieczystych zgromadzenie ma już niewiele do powiedzenia, nawet gdy profeska ściąga na wspólnotę bardzo duże kłopoty. Chyba że spowoduje skandal, wówczas wkracza Kodeks Prawa Kanonicznego z kanonami, precyzującymi, w jakich okolicznościach wydala się ze zgromadzenia. To sytuacje bardzo rzadkie i trudne, które prawie się nie zdarzają.