O wyjściu z długów i o Bogu, który zagląda nam do portfela, z Małgorzatą i Wojciechem Nowickimi rozmawia Marcin Jakimowicz.
Harujemy z wywalonym jęzorem, by do pierwszego starczyło. Gdzie popełniamy błąd?
Na starcie. Uznajemy się za właścicieli pieniędzy czy rzeczy materialnych. To „moje” – obwarowujemy teren. Tymczasem Biblia naucza czegoś kompletnie innego: właścicielem jest Bóg, my – zarządcami. Boża ekonomia polega na dawaniu i przyjmowaniu. Liczy się to, co jest dobre i szlachetne. A w ludzkiej perspektywie? To człowiek jest właścicielem dóbr. Bóg jest od czasu do czasu zapraszany na ten teren, choć, powiedzmy sobie szczerze, większość ludzi nie chce, by im zaglądał do portfela. Ludzka ekonomia oparta jest na kupowaniu i sprzedawaniu. Liczy się to, co łatwe, szybkie i przyjemne. To nieustanne poganianie: „Nie ma czasu, nie ma czasu!” okazuje się złudne. Ludzie chcą zjeść kurczaka po 8 tygodniach, świnkę po 4 miesiącach, a potem wkurzają się, że są one napakowane sterydami. Bóg często przypomina: ciesz się tym, co masz. Podziękuj Mu za to. Nie usłyszysz tego w reklamach, z których dowiesz się, że model telefonu, który trzymasz w ręce, jest już przestarzały.
Moje dzieciaki nie zdążyły jeszcze oswoić się z nowym Windowsem, a już komputer zaproponował im aktualizację do wersji z jedynką po przecinku.
Tak to działa w tym świecie. Jesteś ciągle w tyle. A Bóg podpowiada: dziękuj za to, co masz i kim jesteś. Tak naprawdę problem tkwi w naszej głowie, a nie w stanie konta. Nawet jeśli wyzerujesz jakiemuś bankrutowi dług, a jego serce będzie pożądliwe, nic się nie zmieni i za chwilę ten człowiek wyląduje w kolejnych długach. Jedynie Jezus jest jak kardiochirurg. Jest On w stanie zmienić ludzkie serce. Wystarczy poprosić Go o darmową transplantację.
Bóg jest właścicielem pieniędzy – to dla Kowalskiego trzęsienie ziemi.
Wiemy. Ale tak naucza Biblia. Prawdziwa reprywatyzacja powinna polegać na uznaniu Boga za prawowitego właściciela naszych pieniędzy, nieruchomości, firm, samochodów. „Do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia, świat i jego mieszkańcy” (Ps 24,1).
Matka Teresa z Kalkuty mawiała: „Nie martw się. Bóg ma sporo pieniędzy”.
Wiedziała, co mówi. (śmiech) Jeśli uznasz, że Bóg jest właścicielem twej firmy, na wszystko spojrzysz inaczej. Bóg czasami mówi: „Sprawdzam, jak zarządzasz, jak sobie z tym radzisz”. Co więcej, zapowiada: „Jeśli w zarządzie niegodziwą mamoną nie okazaliście się wierni, prawdziwe dobro kto wam powierzy?” (Łk 16,11).
Brzmi groźnie…
Tak, bo znaczy dosłownie: sprawdzę twoje podejście do pieniędzy. Są one papierkiem lakmusowym, który zweryfikuje to, czy powierzę ci prawdziwe dobro. A my trzymamy łapę na portfelach i nie potrafimy dokonać nawet tego pierwszego kroku. U ludzi, którzy wychodzą z długów, pierwszym krokiem jest uznanie, że Jezus jest jedynym Panem i Zbawicielem. Zaproszenie Go do swojego serca. To podstawa do tego, by pozwolić, żeby Bóg zaczął działać. Dać Mu zielone światło. Znamy mnóstwo świadectw ludzi, których Bóg wyprowadził w długów. To klasyczna droga z Egiptu do Ziemi Obiecanej. W Egipcie Izraelici harowali jak niewolnicy, nie widzieli owoców swej pracy. Tak funkcjonują ludzie, którzy wylądowali po uszy w długach. Marzą o tym, by wyjść z tego „domu niewoli”, a to wymaga od nich odwagi. Muszą dojść do Morza Czerwonego, by ujrzeć cud, zobaczyć wody, które rozstępują się w najbardziej krytycznym momencie.