Tak, to dzieję się naprawdę. Egzorcyzmy się nie skończyły. Ksiądz wciąż stoi nade mną i modli się. I te osoby, które modliły się z księdzem, też tam ciągle są i wciąż nieustannie modlą się.
Minęło pół roku po śmierci Brunka, do objęć Pana Jezusa dołączyło następne moje dziecko. Straciłam je w trzecim miesiącu ciąży. I choć Brunek, kiedy się urodził, miał już ręce, nogi i wszystko co potrzebne do życia człowiekowi, bo był już całkiem duży (34 tydzień ciąży), a Kasia jeszcze niezupełnie – to na kolanach Pana Jezusa była już dwójka dorodnych maluchów, śmiejących się od ucha do ucha. I teraz już dwójka małych świętych, z jeszcze większą intensywnością przekonujących Pana Jezusa, żeby nie czekał, tylko sam pomógł wreszcie. Bo Jezus nie przychodzi na siłę, kiedy ktoś nie chce. Stoi i czeka, nie chce się narzucać. Jeżeli ktoś ma wrażenie, że ktoś się mu narzuca – to na pewno nie jest to Jezus. Lecz jeśli ktoś jest tak zagubiony, że sam już nie wie, czy CHCE, czy nie chce? A jak CHCE, to nie wie jak. Czasem w takich sytuacjach Jezus udziela ŁASKI, że nie czekając na zdecydowane TAK – otwiera komuś oczy. Po jakimś czasie dołączyła kolejna dwójka moich dzieci. Marysia i Józek. To już była mocna obstawa. Oni tam u Pana Jezusa na kolanach spędzali czas w bezczasie, a ja tu wypłakiwałam całą siebie dniami i nocami. Marysia miała szczególny DAR, jeśli można mówić o SZCZEGÓLNOŚCI w tym kontekście. Marysia miała Zespół Downa. Marysia miała szczególny DAR, bo rozpacz z jej powodu była szczególna niestety. Ona nie miała powodów, żeby wstawiać się za mną… bo ulegając w swej słabości i namowom wszystkich dookoła, sama zdecydowałam się oddać ją Panu Jezusowi. Kocham Cię, moje słońce, i tęsknię, ale nie wiedziałam co robię. NIE WIEDZIAŁAM, NIE WIEDZIAŁAM, NIE WIEDZIAŁAM. I dobrze pamiętam tą chwilę, kiedy wychodziłam ze szpitala z pustym brzuchem, ON PIĘKNY I MĄDRY szedł obok mnie i trzymał mnie za rękę. Nawet wtedy! Jak to możliwe, że ja zrobiłam najgorszą rzecz, jaką może zrobić matka – a ON wcale mnie nie zostawił samej??? Kiedy wychodziłam ze szpitala, szliśmy przez park, a ja CZUŁAM bardzo mocno czyjąś DOBRĄ obecność. Jak to możliwe? Marysiu… to Ty byłaś, moje słońce? Powiedz, że to TY. Wiedziałaś, że nie byłam całkiem świadoma tego co robię? Moja mądra córeczko, przebacz.
Od tego momentu minęło już dziesięć lat. Dziesięć lat udręczeń. Wyobrażam sobie jednak Ciebie, Marysiu, na kolanach Pana Jezusa, przekonującą Go: „Panie Jezu, ja wiem, że mama mnie kocha i nigdy nie chciała tego zrobić, zabrakło jej sił i bardzo cierpi, myślała że ja też umrę zaraz jak Bruno, po ludzku to trudno tak czekać na śmierć kolejnego dziecka – pomóż jej!”
Tarot
Tarot. To stara historia. Nie chcę do niej wracać. Pamiętam tylko, że dzięki tym kartom poznałam go. Takiego bardzo konkretnego. Tarot pomógł mi nawiązać z nim kontakt. Dobrze wiedziałam, o kogo chodzi. Nie miałam żadnych złudzeń. Zero pomyłek. Traf w samą dziesiątkę. Niestety. To podły mistrz kłamstwa i czczych obietnic. Nie wiem teraz, co w nim może być takiego, że są osoby ulegające fascynacji. Nie ma w nim nic fascynującego, a tarot to najnudniejsza i najsmutniejsza historia świata, bo jaka może być historia świata rodem z piekła. Pamiętam, że zawsze przed każdym rozłożeniem kart, wyciągałam jedną… tak sobie wymyśliłam, że ta karta będzie mnie prowadziła dalej. Po dokładnym każdorazowym tasowaniu – karta była zawsze ta sama… diabeł.
Hippisi
Pielgrzymka Młodzieży różnych grup i kultur. Kiedyś grupa czarno-biała w pielgrzymce akademickiej z kościoła św. Anny w Warszawie. Takie dziwne zdarzenie - miejsce nie wiadomo tak naprawdę dokąd prowadziło i prowadzi wciąż. Trochę na granicy profanacji. Na przełomie lat 80 i 90-tych nie mogłam sobie wyobrazić lata „w pełni” bez tej pielgrzymki. Czas wyjątkowy. Tak wyjątkowy, że po powrocie do domu wszystko było nudne i dołujące. Tak dołujące, że jedyną pociechą w tej nieznośnej rzeczywistości były prochy. Tak wyjątkowe, że po takiej mszy św. „pielgrzymkowej” już nie chciało się ZUPEŁNIE brać udziału w tzw. „katolickiej” mszy św w zwyczajnym kościele. To trochę tak, jakby te pielgrzymki nie były do końca katolickie, bo sami ich uczestnicy często wyrzekali się tego określenia dla swojej wiary. Tak było przynajmniej w tamtych czasach, być może teraz jest inaczej. Miejsce dla świętych i potępionych. Sporo uczestników pielgrzymki nie było ani razu na mszy św., a jeśli byli, to siedzieli gdzieś z boku, paląc papierosy i nie tylko papierosy. Ćpanie było na porządku dziennym. Bez skrupułów, na widoku innych. Niektórzy po to szli na „pielgrzymkę”, żeby zdobyć kontakty lub nauczyć się robić tzw. kompot. Po przejściu pielgrzymki gospodarze narzekali na zdewastowane pola makowe. To były takie czasy, że narkotyki pochodziły głównie z pół makowych i nielegalnych recept. Extasy i czysta heroiny były nieosiągalną wtenczas pieśnią przyszłości.