W czwartek Sejm zajmie się projektem ustawy, która zakłada karanie za propagowanie i zachęcanie dzieci do podejmowania aktywności seksualnej. Podpisało się pod nim ćwierć miliona Polaków. O atmosferze wokół projektu mówi Mariusz Dzierżawski, pełnomocnik komitetu inicjatywy ustawodawczej „Stop pedofilii”.
Franciszek Kucharczak: Wicemarszałek Sejmu Wanda Nowicka w „Sygnałach dnia” radiowej Jedynki odniosła się do inicjatywy „Stop pedofilii” tymi słowami: „Niestety, mechanizm demokracji bezpośredniej, jakim jest inicjatywa obywatelska, w ostatnim czasie jest wykorzystywany przez środowiska skrajnie fundamentalistyczne do proponowania projektów, które nie trzymają żadnych standardów, są szkodliwe społecznie i kierują debatę publiczną na manowce”. Główny „skrajny fundamentalista” to chyba pan?
Mariusz Dzierżawski: No tak. To charakterystyczne, że środowisko reprezentowane przez Wandę Nowicką używa nie argumentów, lecz epitetów. Przypuszczam, że to dlatego, iż nie ma argumentów.
Krytycy z lewa mówią, że w projekcie chodzi o to, żeby dzieci nie informować o seksie w ogóle – czytaj: żeby myślały, że dzieci znajduje się w kapuście albo je bociany przynoszą.
W naszym projekcie nic o bocianach ani o kapuście nie ma, jest mowa o tym, że ci, którzy zachęcają dzieci poniżej lat 15 do aktywności seksualnej, powinni być karani. Jeśli rozpijanie małoletnich to jest coś złego, to zachęcanie dzieci poniżej 15 lat do zabawy w seks, również jest czymś złym. To jest treść tego projektu. Wydaje się, że jego krytycy wyobrażają sobie seksedukację jako zachęcanie dzieci poniżej lat 15 do tego, żeby się bawiły seksem i sądzą, że to jest coś dobrego. Być może to jest coś dobrego – na przykład dla producentów pornografii, producentów środków antykoncepcyjnych, dla zarabiających na aborcji. Tak, to jest źródło zysków. Natomiast dzieciom to rujnuje życie. Człowiek, który bawi się w seks lub bawi się seksem od dzieciństwa, będzie miał potężne kłopoty w budowaniu relacji międzyludzkich, szczególnie będzie miał problemy ze zbudowaniem małżeństwa i rodziny. Wydaje się, że taka jest koncepcja instruktorów seksualnych.
Relacje medialne o projekcie „Stop pedofilii” są często tak formułowane, że przeciętny rodzic może zaniepokoić się, czy jego dziecko nie zostanie pozbawione w szkole informacji o dojrzewaniu, o płciowości…
Przecież nasz projekt nie zakazuje podawania informacji na temat dojrzewania, płciowości. Pytanie, w jakim kontekście się to robi. Podawanie informacji o tym, jak się człowiek rozwija, nie jest niczym złym i bynajmniej tego nie zakazujemy. My zakazujemy nakłaniania dzieci do praktyk seksualnych, gdy nie są do tego gotowe pod względem emocjonalnym. Nie zdają sobie sprawy z konsekwencji, jakie to powoduje. Oczywiście wrzask instruktorów seksualnych, którzy pracują dla biznesu porno, dla biznesu antykoncepcyjnego, ma kogoś zaniepokoić, ale też myślę, że da wielu ludziom do myślenia. Sądzę, że warto pokazywać ludziom kulisy – kto zajmuje się seks-edukacją. Tekst Marzeny Nykiel we „W Sieci” (przeczytaj omówienie) pokazuje, że to ludzie z pornobiznesu i ci, którzy zachwalali jakiś czas temu „pozytywną pedofilię”, teraz wzięli się za edukację seksualną. To jest ich ulubiony temat.
Czyli osoby zadowolone z faktu, że ich dzieci biorą udział w szkolnych zajęciach wychowania do życia w rodzinie, nie mają powodów do obaw?
Naszą intencją nie jest atakowanie wychowania do życia w rodzinie. Takie stwierdzenia to kłamstwo. To właśnie seks-edukatorzy atakują wychowanie do życia w rodzinie, twierdząc, że ten przedmiot za dużo zajmuje się rodziną, a za mało seksem. To seks-edukatorzy chcą wyrzucić ten przedmiot ze szkół, to oni bardzo agresywnie atakują i podstawę programową, i sposób, w jaki ten przedmiot jest realizowany. My piszemy, że nie należy zachęcać dzieci do praktyk seksualnych przed 15 rokiem życia.
Czy ten zapis nie uderzy w wolność rodziców? Bo można sobie wyobrazić rodzica, który na przykład uznaje słuszność zachwalania dzieciom masturbacji?
Jeśli ktoś dziecko poniżej 15 roku życia zachęca do aktywności seksualnej, to robi mu krzywdę. Być może tacy rodzice się zdarzają, ale nie jest ich wielu. Chcę powiedzieć, że to nie my organizujemy akcje przeciw wolności rodziców do wychowania dzieci, tylko to właśnie ci lewicowi seks-edukatorzy, jak w Niemczech Jugendamty, wsadzają do więzień rodziców, którzy chcą ochronić swoje dzieci przed uzależnieniem od seksu na seks-lekcjach. My żadnych takich działań, służących temu, żeby w jakikolwiek sposób prześladować rodziców, nie planujemy. Owszem, mogą się zdarzyć rodzice nieodpowiedzialni i niezbyt rozgarnięci, ale i tak większe szkody powoduje powoływanie jakichś urzędniczych struktur, które mają nadzorować rodziców. To nie jest nasza intencja – to jest stała praktyka lewicy. My chcemy uchronić dzieci przed maniakami seksualnymi, którzy chcą je uzależnić od seksu przez tzw. edukację seksualną.
Pojawiły się też uwagi natury formalnej co do precyzji sformułowań w projekcie ustawy.
Wszelkie niedociągnięcia tego projektu można usunąć w czasie pracy w komisjach. Chętnie wysłucham zastrzeżeń. Zmiany formalne, gdyby ich zasadność się potwierdziła, wszystkie wchodzą w grę. Trzeba jednak temu projektowi dać szansę.
fk