Nadchodzi głosowanie, lewica szaleje w telewizorze - bo gdzie indziej nie może.
25.09.2013 13:05 GOSC.PL
Nadchodzi termin głosowania w sprawie zakazu zabijania dzieci podejrzanych o to, że są chore, czyli aborcji eugenicznej. Lewica szaleje w mediach – bo gdzie indziej nie może. Z prostego powodu: obrońców tego potwornego procederu, jakim jest mordowanie maleńkich dzieci, już prawie nie ma. Okopali się tylko przed kamerami, mikrofonami i monitorami komputerów – i dalejże odgrzewać całkiem już skompromitowaną gadkę o „kompromisie, którego naruszać nie wolno”. W tym guście mówiła dziś Małgorzata Kidawa-Błońska z PO, zapewniając, że ów kompromis jest dla jej partii czymś nienaruszalnym.
Oznacza to, że władze PO postanowiły bronić fikcji, która już nawet dla kompletnego laika jest widoczna jak na dłoni. Lewica nigdy nie uznała żadnego „kompromisu aborcyjnego” i do tej pory wzdycha za możliwością nieskrępowanego likwidowania dzieci nienarodzonych. Jeśli się to nie udaje, to tylko dlatego, że ta formacja z całą pokrętną ideologią „wyboru kobiet” nic nie znaczy. Sama teoria kompromisu, który jakoby chroni przed powrotem aborcji na życzenie, jest zwyczajnie fałszywa. Z jakiej to racji możliwość mordowania 800 dzieci rocznie (a tyle dzieci legalnie zabija się w Polsce) miałaby zadowolić lewicę? Im nie chodzi o krew, tylko o kasę, bo aborcja to po prostu potężny interes, na którym zbijają fortuny ludzie bez sumienia na całym świecie. Cała reszta, to dorabianie teorii do procederu, którego obronić się nie da.
Na użytek tej teorii argumentują niektórzy, iż skoro w Polsce nie wszyscy uważają aborcję za niedopuszczalną, to ich przekonanie powinno mieć swoje odbicie w prawodawstwie. Cóż – ponieważ są w Polsce i tacy, którym kradzież nie wydaje się niczym złym, analogicznie można powiedzieć, że należy zezwolić na, powiedzmy, legalne włamania do ośmiuset domów rocznie. Zezwolenia na kradzież wydawałby prokurator czy inny kurator po stwierdzeniu ciężkiego i nieodwracalnego zadłużenia lub skrajnego ubóstwa wnioskodawcy.
Ostatnio odżywają też twierdzenia, jakoby sprzeciw wobec aborcji był sprawą katolików i osoby wyznające inny światopogląd mogą sobie uważać małych ludzi za, na przykład, własny brzuch i w związku z tym mogą sobie z nim robić, co chcą. Jeśli jednak uznanie nienaruszalności „płodu” jest tożsame z byciem katolikiem, to po pierwsze taka Kidawa-Błońska nie jest katoliczką (a twierdzi co innego), po drugie zaś nie wiadomo, jakim cudem w ciążę zachodzą kobiety wszystkich wyznań, religii, a także ateistki. W tej kwestii odsyłam do swojego niegdysiejszego felietonu „Ciąża religijna”.
Można tak długo, ale tu nie o argumenty chodzi. Popieranie aborcji pochodzi z wyboru, a nie z argumentów, bo zabijania dzieci ani uzasadnić, ani usprawiedliwić się nie da. Jeśli więc ktoś wybrał, zadowoli się nawet taką bzdurą, jak ta z dzisiejszej „Wyborczej”, gdzie Magdalena Środa do aborcyjnej propagandy wprzęga… Jana Pawła II. Błogosławiony papież, jej zdaniem, jako propagator „cywilizacji życia”, nie chciałby, żeby jej tworzenie odbywało się poprzez „niewolnictwo i uprzedmiotawianie kobiet”. Tego komentować nie trzeba.
Tak czy owak, są w parlamencie posłowie, którzy nie zdecydowali jeszcze jak zagłosują. Ponieważ siły są wyrównane, jeden głos może okazać się decydujący. Trudno się więc będzie ukryć za masą, bo „wszyscy tak głosowali”. W czwartek 26 września każdy poseł musi wiedzieć, że – jeśli zagłosuje niewłaściwie – będzie odpowiedzialny za śmierć więcej niż dwóch dzieci dziennie.
Franciszek Kucharczak