Przed laicyzacją najlepiej chroni modlitwa kontemplacyjna, trzeba zacząć uczyć jej wiernych w parafiach i dzieci w rodzinach. To ostatni dzwonek, za pięć lat będzie już za późno – mówi w wywiadzie dla KAI ks. dr Andrzej Muszala, inicjator Pustelni w Beskidzie Małym.
KAI: Dlaczego ludzie przyjeżdżają na takie odludzie – najpierw stromo pod górkę, potem warunki niezbyt komfortowe?
Ks. Andrzej Muszala: Szukają zakorzenienia. Nawet jeśli są to osoby z tzw. wysokiej półki ekonomicznej, jest w nich pokora. Mieliśmy właściciela jakiejś firmy, człowieka bogatego, a równocześnie prostego sercem. Ubóstwo duchowe jest warunkiem szukania głębi, bo zanurzenie tylko w dobrach zewnętrznych może rodzić pychę. Natomiast ci ludzie widzą, że to nie wszystko, że świat zewnętrzny przemija, a tu jest coś trwałego, o wiele głębszego, niezmiennego i z pokorą stwierdzają, że chcą tego szukać.
Na początku do pustelni na Potrójną przyjeżdżali tylko studenci, uformowani jeszcze w czasach PRL-u. Zaczęli szukać modlitwy w ciszy, poświęcając na nią nawet godzinę dziennie. Po dwóch latach stwierdziłem, że jest to jest jednak za długo, więc teraz normą jest pół godziny.
Dorośli pojawili się na Potrójnej w 2001 roku. Byłem wówczas duszpasterzem w Arce Pana w Nowej Hucie, miałem Mszę św. akademicką, na którą przychodziło 800-1000 osób. Połowę stanowili studenci, resztę – absolwenci i nieco starsi. Gdy ogłaszałem, że zapraszam młodych do pustelni, przyszli dorośli, mówiąc, że też chcą tam jechać. Powstała pierwsza ekipa, która jeździ do dziś; teraz ta grupa się rozrosła. Drugi kanał dopływu stanowili studenci, którzy „zarazili” pomysłem swoich rodziców. To fenomen – nie rodzice wypychają dziecko na rekolekcje, tylko odwrotnie!
Dlaczego właśnie teraz narasta zainteresowanie tą modlitwą, co się zmieniło?
– Odpadły już wszystkie „poboczne” formy zaangażowania Kościoła z czasów komunizmu – walka o przetrwanie. Pojawił się też zupełnie nowy, bardziej konsumpcyjny model życia. Rok 2000 był pod pewnymi względami przełomowy – upowszechniły się komputery, iPody, internet, komórki. Ludzie zanurzeni w zewnętrznym świecie, bombardowani z zewnątrz natłokiem informacji, spostrzegają, że świat to nie tylko to, co się dzieje dookoła nich, ale to także COŚ, co jest w środku, na dnie duszy, co stanowi wielkie bogactwo!
Opowiada Ksiądz o młodej kobiecie, spotkanej we Francji. Ona uznała, że potrzebuje aż dwóch lat formacji, żeby wrócić do świata i nie dać się ponieść „głównemu nurtowi”. Ta tendencja jest ogólna, tak jest we Francji i w Polsce?
– Nie jest to zjawisko masowe; na pustyni był tłok w Egipcie i Syrii tylko w IV i V w.; ale to był ewenement. Formacja do pogłębionego życia wewnętrznego nie jest powszechna, bo jest bardzo wymagająca. Ale jeśli ktoś naprawdę poszukuje Boga, musi iść w tym kierunku. Powoli stwierdza, że winien się formować, tzn. znaleźć odpowiednie miejsce i poświęcić czas. Ważne, żeby się nie oszukiwać, tzn. nie poprzestać tylko na stwierdzeniu „chciałbym, ale…”. Tryb warunkowy pokazuje, że coś nie jest priorytetem. Jeśli na pierwszym miejscu ktoś stawia swoje życie wewnętrzne, to musi być konsekwentny do końca! – właśnie z takimi ludźmi miałem okazję spotkać się we Francji 10 lat temu, m. in. także tę młodą kobietę. Przyjechała do wspólnoty kontemplacyjnej Notre Dame. Wcześniej skończyła ekonomię w Paryżu, jednak pewnego dnia stwierdziła, że musi pogłębić swą wiarę i wiedzę teologiczną – biblijną, dogmatyczną, etyczną itp. Została na dwa lata. Dlaczego? Bo dla niej życie duchowe było najważniejsze. Nie chciała go traktować „po łebkach”! W Notre Dame świeckim proponuje się dwa lata formacji, duchownym zaś rok (zresztą biskup i tak na dłużej by mnie nie puścił…).
Jest nadzieja, że będą to ludzie, którzy wrócą do świata umocnieni.
– Tak, ale osoby te co roku wracają tam na 2-3 tygodnie. To konieczne, żeby się ponownie zakorzenić. Człowiek sam w świecie upada, jałowieje. Ja nie jeżdżę na rekolekcje kapłańskie – powiedziałem to kiedyś mojemu biskupowi – lecz w zamian za to spędzam każdego roku minimum 2 tygodnie w Notre Dame. Podobnych miejsc i wspólnot jest zresztą we Francji bardzo dużo, i niemal każda prowadzi swoją formację.
Czy Ksiądz musiał jeździć aż do Francji? Nie można było gdzieś bliżej, tu, na miejscu?
– Może jakieś autorytety życia duchowego się obrażą, ale muszę powiedzieć, że było to dla mnie niezbędne; w Polsce nie znalazłem czegoś takiego, chociaż szukałem długo… Owszem, w różnych miejscach prowadzone są wykłady czy kursy z zakresu duchowości, ale czy Pani może gdzieś jechać na rok lub dwa, by otrzymać stałą, regularną formację do modlitwy wewnętrznej? W miejscu, w którym byłem, było nas ponad dwadzieścia osób. Trzech księży, reszta świeckich, w tym dwie Polki, Niemka, Kanadyjczyk, trzech Filipińczyków, czarnoskóry z Czadu, reszta Francuzi.
Alina Petrowa-Wasilewicz