Nasz wielki rodak. Papież Polak. Jan Paweł II Wielki. Święty papież z dalekiego kraju. I można by tak mnożyć tytuły, którymi został obdarzony dzisiejszy patron w nieskończoność. W nieskończoność, bo każdy z nas znajdzie w biografii św. Jana Pawła II coś takiego, co w sam raz pasuje na pomnik. A im wyżej na tym pomniku znajduje się ten człowiek, tym mniej wyraźnie go widzimy i coraz mniej przez to podobny jest również do nas. Tymczasem przecież w wyniesieniu kogoś na ołtarze nie chodzi o to, by ten ktoś zniknął nam z oczu za chmurami. To ma być raczej świadek tego, że droga do nieba otwarta jest dla każdego z nas. Ale wtedy koniecznym się staje odrzucenie całej jego pomnikowości. Wtedy trzeba poszukać jego śladów, gdy jeszcze nie były obciążone spiżem czy marmurem. I właśnie z tego powodu być może warto jeszcze raz przypomnieć, że zanim nadszedł dzień, gdy usłyszeliśmy słowa: „Habemus papam!” w odniesieniu do dzisiejszego patrona, był on tylko - albo aż - Karolem Wojtyłą. Właściwie na samym początku głównie Lolkiem, drugim synem Emilii i Karola, który przyszedł na świat w 1920 roku w Wadowicach. Wcześniej od niego pojawił się Edmund, po nim - na chwilkę tylko - Olga, która zmarła zaraz po urodzeniu. Znamy to z życia? Znamy. Tak jak i to, że w domu się nie przelewało, bo rodzina żyła jedynie z pensji ojca. Karol był tak, jak inni chłopcy – pomysłowy i ruchliwy, choć pewnie w życiorysie świętego lepiej brzmi: był utalentowany i wysportowany. Podobnie jest zresztą i z naznaczeniem go traumą, bo oto w wieku 9 lat stracił mamę, jako 12-latek zaś – brata. Gdy jednak spojrzymy na te doświadczenia z perspektywy świata sprzed roku 1939, to losy Lolka staną się typowe. Ma naście lat, zna prozę życia, uczęszcza regularnie do kościoła, doskonale mu idzie nauka w gimnazjum, więc po maturze udaje się na studia polonistyczne do pobliskiego Krakowa, mieszka z ojcem. Z tej perspektywy nawet wybuch kolejnej po 25 latach wojny nie jest niczym innym, tylko typowym doświadczeniem każdego mieszkańca ówczesnej Rzeczypospolitej. To nie jest więc żaden spiżowy papież, tylko zupełnie zwykły młody człowiek, jakich i wtedy, i obecnie jest wielu. Co więc się stało, że akurat jego wspominamy jako świętego patrona? Kto wie, czy właśnie to nie jest najważniejszym dzisiaj pytaniem i jednocześnie pretekstem do zrobienia rachunku sumienia. Ale nie Karolowi Wojtyle, tylko sobie. Czy skorzystałem z okazji, by pogłębić to, w co wierzę, tak jak Karol, gdy spotkał na swojej drodze Jana Tyranowskiego? Czy osobista tragedia, może nie tak duża jak utrata przez Wojtyłę ojca w roku 1941, ale czy stała się ona pretekstem dla mnie do poważniejszego potraktowania Boga? Czy brak pieniędzy, ciężka praca fizyczna, a może pasja – niczym teatr lub poezja jak u dzisiejszego patrona – czy to wszystko stanęło mi na drodze do Kościoła, czy też nie? Takie i podobne myśli narodziły się w moim sercu, kiedy zdałem sobie sprawę, kim był św. Jan Paweł II zanim został wstąpił do tajnego Metropolitalnego Seminarium Duchownego w Krakowie. I choć w tym miejscu drogi naszego powołania się rozchodzą, to wezwanie do bycia świętym na mojej indywidualnej drodze życia pozostaje niezmienne. I tutaj z dzisiejszym pomnikowym patronem szanse mamy nadal równe. Czy wiecie państwo kiedy Karol Wojtyła wstąpił do seminarium? Było to w 1942 roku.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.