– To ludzki mięsień sercowy. W stanie agonalnym – orzekło dwoje niezależnych ekspertów. Popędziliśmy na Podlasie sprawdzić, dlaczego Bóg zostawił w Sokółce swe serce.
Ten kościół jest za duży. Podobnie parking przed świątynią. I jeszcze te siostry… „eucharystki”, które od kilkudziesięciu lat dreptają po ulicach Sokółki. Zbyt dużo „przypadków”. Czyżby Pan Bóg już kilkadziesiąt lat wcześniej przygotowywał „infrastrukturę” na cud? Na krew, która nie rozpuszcza się w wodzie, i Hostię zmienioną w mięsień serca?
Kult pod Białorusią
„Wszystko wydaje się takie samo, a jednak inne jest wszystko” – nuciłem przed laty za Kultem piosenkę „Krew Boga”. Te wersety pulsują w mojej głowie, gdy wjeżdżamy do Sokółki. Który to już raz przejeżdżam przez to miasteczko? Siedemdziesiąty? Te same cerkiew, meczet, sklepy, puste bocianie gniazda, samochody na niemieckich blachach sprowadzane do leżącego „za miedzą” Grodna. A jednak „inne jest wszystko…”. Przemienione. Rozpoznawalny z filmu „U Pana Boga za piecem” kościół św. Antoniego, w rozmiarze XXL, wydaje się zbyt duży na to miasteczko. Przed nim gigantyczny parking. Po co zbudowano tak duży plac? Czy budowniczowie tej potężnej świątyni coś przeczuwali?
Gdy siostra Julia przyjechała przed trzema laty na Podlasie, nie przypuszczała, że za kilka miesięcy dotknie cudu. W październiku 2008 roku jeden z kapłanów upuścił na posadzkę komunikant. Hostia trafiła do vasculum – naczynia z wodą. Miała się rozpuścić…
– Sprzątałam przy ołtarzu, gdy nagle zauważyłam w vasculum Hostię – opowiada mniszka. – Wiedziałam, że leży tam do rozpuszczenia. Wie pan, ja mam mocne doświadczenie obecności Jezusa w Najświętszym Sakramencie, więc z czułością schowałam tę Hostię do sejfu w zakrystii. Przez kilka dni zaglądałam, czy już się rozpuściła, ale, o dziwo, była cała. A po kilku dniach nawet o niej zapomniałam. 19 października, pamiętam, że była to niedziela misyjna, poczułam zapach kwaszonego chleba. Przypomniałam sobie o Hostii. Zauważyłam, że na opłatku była żywa krew. Zdumiało mnie, że ta krew nie barwi wody. Myślałam o tym, przez kilka minut. Skojarzyło mi się to z Mojżeszem – widział płonący krzew, który się nie spalał. Przecież ta krew powinna się rozpuścić! Dlaczego tak się nie dzieje? – zachodziłam w głowę. Zawiadomiłam proboszcza. Dalszy ciąg pan już zna…
Fragment Hostii przekazano do analizy. Dwoje ekspertów (prof. Maria Sobaniec-Łotowska i prof. Stanisław Sulkowski z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku), którzy nie wiedzieli, co badają, orzekło, że to próbka z ludzkiego mięśnia sercowego w stanie agonalnym. Świat usłyszał o cudzie. „Sensacja!” – krzyczały tytuły gazet. Brukowce wypisywały sporo bzdur. A to, że krew zabarwiła wodę na różowo, a to, że, jak wyjaśniali lewaccy racjonaliści, „to serce ofiary jakiejś zbrodni”. Nawet prokuratura nie traktowała serio tych historyjek. Kurialna komisja, powołana przez abp. Ozorowskiego, nie stwierdziła przy zjawisku ingerencji osób postronnych i orzekła, że „wydarzenie nie sprzeciwia się wierze Kościoła, a raczej ją potwierdza”.
Pospolite ruszenie
Siostry, które od kilkudziesięciu lat posługują w Sokółce, to… służebnice Jezusa w Eucharystii. Ich charyzmat? Uwielbienie Jezusa obecnego w Najświętszym Sakramencie. Bóg cudownie wpisał posługę tego zgromadzenia w swe podlaskie plany. Zbieg okoliczności?
Prawdziwy „zbieg okoliczności” zobaczyliśmy w niedzielę 2 października – w dniu przeniesienia relikwiarza do kościelnej kaplicy. Prawie trzy lata po tym, jak Hostia zamieniła się w włókna serca, na uroczystość zjechał wielotysięczny tłum. Na usypany na bruku wielobarwny dywan, po którym przenoszono Hostię, kwiaty przynosiło całe miasto. Katolicy, prawosławni, muzułmanie.
Jakże dosłownie zabrzmiały słowa Ewangelii: „Jezus przemówił do tłumu: Ja jestem chlebem żywym”. Echo poniosło je hen, w stronę białoruskiej granicy.
Przyjechaliśmy tu dzień wcześniej. Miał być święty spokój, „u Pana Boga w ogródku”, a tymczasem już o bladym świcie pod kościołem spotkaliśmy setki ludzi. Z Różanegostoku, Czarnej Białostockiej, Krynek. Pełne autobusy.
Marcin Jakimowicz