Na 13 miesięcy przed wyborami prezydent USA Barack Obama jest w trudnej sytuacji i jego reelekcja stoi pod znakiem zapytania. Złożyły się na to czynniki obiektywne, ale - zdaniem jego krytyków - także osobiste słabości szefa państwa.
Poparcie dla Obamy spadło na początku września do rekordowo niskiego poziomu. Aprobata dla jego polityki i sposobu sprawowania urzędu waha się, w zależności od sondaży, od 40 do 45 procent, co oznacza spadek o około 20 procent w porównaniu z pierwszym rokiem prezydentury. Odsetek Amerykanów negatywnie oceniających jego rządy wzrósł do 50-55 procent.
Obama stracił przede wszystkim w oczach niezależnych wyborców, którzy masowo głosowali na niego w wyborach w 2008 roku, oraz białych Amerykanów. Jego najbardziej lojalny elektorat to Afroamerykanie, wśród których prezydent dalej ma poparcie rzędu 80-90 procent.
Nie podlega dyskusji, że główną przyczyną utraty popularności Obamy jest stan gospodarki - anemiczny wzrost po recesji i uporczywie utrzymujące się na poziomie ponad 9 procent bezrobocie. Drugie tyle Amerykanów to "pół-bezrobotni", czyli ludzie, którzy w wyniku kryzysu finansowego i recesji pracują na niepełnych etatach lub za wynagrodzenie o wiele niższe od poprzedniego. Zapaść gospodarki uderzyła przede wszystkim w klasę niższo-średnią, w tym Afroamerykanów i Latynosów. Miliony ludzi straciły domy zabrane przez banki za niespłacone kredyty.
Jak wynika z sondaży, Obama uzyskuje najgorsze oceny za swoją politykę ekonomiczną. Chociaż Biały Dom stale przypomina, że kryzys zaczął się za rządów prezydenta George'a W. Busha i wywołała go deregulacja sektora finansowego forsowana szczególnie przez Republikanów w Kongresie, odium za uciążliwości recesji i bezrobocia spada z natury rzeczy na urzędującego już prawie trzy lata nowego prezydenta.
Opozycja zarzuca mu, że zamiast skupić się od razu na pobudzaniu gospodarki i tworzeniu miejsc pracy, zajął się na początku prezydentury reformą systemu ochrony zdrowia. Co gorsza, reforma ta - uchwalona w 2010 roku - powiększyła deficyt budżetu i stworzyła pracodawcom antybodźce do zatrudniania, ponieważ wzrosły koszty ubezpieczeń medycznych pracowników.
Rządy Obamy rozczarowały jednak także znaczną część jego własnej bazy - amerykańską lewicę. Liczyła ona, że pierwszy czarnoskóry prezydent USA będzie "nowym Franklinem D. Rooseveltem", który podobnie jak prezydent z lat 30. ubiegłego wieku wzmocni osłonę socjalną, zmniejszy nierówności dochodów i zmniejszy bezrobocie przez znaczne inwestycje rządu w sektor publiczny.
Program tego rodzaju nie miał jednak poparcia większości społeczeństwa, która - jak wynika z sondaży - jest przeciwna zwiększeniu roli państwa w gospodarce. Obama nie próbował więc powielać w szerszym zakresie wzorów New Dealu, jak roboty publiczne przy budowie autostrad. Reforma ochrony zdrowia, która wejdzie w pełni w życie dopiero za kilka lat, ma gwarantować powszechne ubezpieczenia, ale głównie poprzez obowiązek wykupienia ubezpieczeń przez wszystkich, a nie stworzenie państwowej służby zdrowia finansowanej z podatków.