Za kilka dni będzie miała swoją polską premierę autobiografia George’a W. Busha, zatytułowana: „Kluczowe decyzje”. W numerze „Gościa Niedzielnego” na 11 września - a na naszej stronie internetowej znajdzie się ten jej fragment, który opowiada o dramatycznych wydarzeniach sprzed 10 lat. Dziś publikujemy inne fragmenty, mówiące o byłym prezydencie USA od strony prywatnej, rodzinnej.
O matce
Pewnego dnia, niedługo po tym, jak nauczyłem się jeździć, mama wezwała mnie do sypialni. Tata był wtedy w podróży służbowej. W jej głosie wyczuwałem napięcie. Natychmiast kazała się zawieźć do szpitala, ale kiedy zapytałem, co się stało, odparła, że opowie mi w samochodzie. Kiedy ruszyliśmy, poprosiła, żebym jechał ostrożnie i omijał dziury. Później wyjaśniła mi, że właśnie poroniła. Byłem zaskoczony. Nigdy nie spodziewałem się, że będę z nią rozmawiał na takie tematy. Nigdy też nie sądziłem, że zobaczę pozostałości zarodka – mama wiozła je ze sobą w słoiku. „To jest człowiek”, pomyślałem. „Młodszy brat albo siostra”.
Mama zarejestrowała się na recepcji i poszła na badania. Chodziłem tam i z powrotem po korytarzu, żeby uspokoić nerwy. Pewna starsza pani odezwała się do mnie: „Spokojnie, kochanie, z żoną wszystko będzie w porządku”.
Kiedy pozwolono mi wejść do pokoju mamy, lekarz zapewnił, że nic jej nie będzie, ale na noc musi zostać w szpitalu. Powiedziałem jej, co usłyszałem od staruszki w holu, a ona roześmiała się tym swoim gromkim śmiechem. Wróciłem do domu. Czułem się już trochę lepiej.
Następnego dnia pojechałem odebrać ją ze szpitala. Podziękowała mi, że byłem taki troskliwy i odpowiedzialny. Poprosiła też, żebym nikomu nie mówił o poronieniu – to była prywatna sprawa naszej rodziny. Uszanowałem jej wolę i dopiero za jej zgodą napisałem o tym w tej książce.
To, co zrobiłem dla mamy tamtego dnia, pozornie nie było niczym wielkim, ale dla mnie było czymś bardzo ważnym. Więź między nami dodatkowo się zacieśniła.
O ojcu
Cudowne poczucie humoru towarzyszyło ojcu przez całe życie. Gdy był prezydentem, ustanowił nagrodę Scowcrofta – nazwaną tak na cześć Brenta Scowcrofta, Doradcy ds. Bezpieczeństwa Narodowego – dla współpracowników, którzy zasypiali w czasie spotkań. Nawet teraz, mając 80 lat, wysyła nam dowcipy e-mailem, oceniając każdy w skali od 1 do 10. Kilka lat temu leżał po operacji w Klinice Mayo. Kiedy pielęgniarka przyszła sprawdzić, co u niego, zapytał: „Czy moje jądra są czarne?”. Kobieta była zaskoczona. „Słucham, panie prezydencie?”. Powtórzył: „Czy moje jądra są czarne (ang. black)?”. Kiedy ona już miała zajrzeć pod prześcieradło, tata zażartował: „Powiedziałem: czy wyniki moich badań już wróciły (ang. back)?” Lekarze ryczeli ze śmiechu.
O dzieciach
Niedługo po ślubie postanowiliśmy, że chcemy mieć dziecko. Mijały lata, a nam się to nie udawało pomimo starań. Dyskutowaliśmy, zastanawialiśmy się i modliliśmy, aż w końcu podjęliśmy decyzję o adopcji. Na początku czułem się nieswojo na myśl o zostaniu ojcem cudzego dziecka.
Ale im dłużej rozpatrywałem tę kwestię, tym stawałem się spokojniejszy. Nasi przyjaciele adoptowali dzieci i uważali je za najcenniejsze błogosławieństwo. Mieliśmy szczęście, że dowiedzieliśmy się o cudownej agencji Edna Gladney Home w Forth Worth.
Założona przez misjonarzy metodystów w 1887 roku Gladney stała się jedną z najsłynniejszych agencji tego typu na świecie. Przedstawiono nas jej wieloletniej dyrektorce, Ruby Lee Piester. Ruby zaprosiła nas do szpitala. Poznaliśmy tam kilka ciężarnych kobiet bliskich rozwiązania. Byłem poruszony ich bezinteresownością, dzięki której podjęły decyzję, by wydać dziecko na świat i oddać je takim parom jak my. Procedura trwała kilka miesięcy. Najpierw odbył się wstępny wywiad polegający na wypełnieniu obszernego kwestionariusza. Na szczęście wypadliśmy dobrze. W kolejnym etapie Gladney zamierzała wysłać swojego przedstawiciela z wizytą do nas do domu. Skrupulatnie się do niej przygotowywaliśmy, kiedy na początku 1981 roku Laura zaskoczyła mnie wiadomością, że być może spodziewa się dziecka.
Kilka tygodni później pojechaliśmy na USG do Houston, do przeuroczej Indianki Srini Malini, która była ekspertem w tej dziedzinie. Denerwowałem się, kiedy przesuwała urządzenie wzdłuż brzucha Laury. Spojrzała na monitor i powiedziała: „Tu jest główka, a tu reszta. To dziewczynka!”.
Przysunęła się, żeby spojrzeć z lepszej perspektywy. Nagle krzyknęła: „Widzę dwoje dzieci, dwoje ślicznych dzieci! Drugie to też dziewczynka. Zostaniecie rodzicami bliźniaczek”. Oczy napełniły mi
się łzami. To było podwójne błogosławieństwo. Zacząłem nazywać ten obraz USG naszym pierwszym rodzinnym zdjęciem.
jd