Walka między dwoma politycznymi obozami staje się – głównie za sprawą wojowników, którzy mają dostęp do środków przymusu – coraz bardziej niebezpieczna. Co w takim razie mogą zaproponować „ci trzeci”? Porozumienie przeciw przemocy.
Do czego można porównać polityczną sytuację naszego kraju? Świadomy różnych ograniczeń takiego porównania proponuję obraz podwórka na blokowisku, gdzie walczą ze sobą dwie grupy młodzieżowe. Wszystko zaczęło się od niewinnej gry, w której na zmianę jedna grupa raz wygrywa, a raz przegrywa. Stawka gry jednak rośnie: każde zwycięstwo oznacza powiększającą się szansę, by coraz bardziej poszerzyć swoje wpływy i coraz mocniej osłabić przeciwnika. W takiej sytuacji następuje eskalacja złośliwości i przemocy. Ta ostatnia zaczyna przechodzić z przemocy symbolicznej w przemoc realną. Oczywiście, to tylko gra i nikt nie planuje ofiar śmiertelnych. Gdy jednak ktoś nagle umiera w kontekście fali złorzeczenia, przegrywająca strona odbiera to jako nieuchronną konsekwencję ciosu celowo zadanego. I mobilizuje się do wzmożonej walki. Druga strona nie pozostaje dłużna, a ponieważ obecnie ma przewagę nad przeciwnikiem, dysponuje znacznie większą gamą środków, by go nękać. Nic więc dziwnego, że poziom wzajemnych żalów, oskarżeń, złośliwości i chęci odpłaty musi rosnąć.
Jak już wspomniałem, powyższy obraz stanowi uproszczenie. Uzupełnię go tu o dwa elementy. Po pierwsze, żadna z walczących grup nie jest jednolita. Z dużym prawdopodobieństwem można powiedzieć, że w każdej grupie większość stanowią ludzie, którzy pierwszorzędnie nie są zainteresowani walką. Raczej jest tak, że z grupą wiążą ich (mniej lub bardziej) pewne idee, upodobania, interesy, poczucie tożsamości. Każda grupa ma jednak swoich organizatorów i wojowników. Ci ostatni zarządzają emocjami jej członków w ten sposób, że wzmagają poczucie zagrożenia ze strony przeciwnika lub go demonizują. Dzięki temu zyskują usprawiedliwienie dla coraz brutalniejszej walki. (A walka staje się tym brutalniejsza, im więcej wojowników ma dostęp do władzy, czyli do środków przymusu). Zresztą, motywy wojowników bywają różne. Jedni kierują się chłodną kalkulacją, inni potrzebą zemsty, jeszcze inni – sprawiedliwością. Ta ostatnia motywacja wydaje się szlachetna. Rzecz w tym jednak, że rzecznicy sprawiedliwości – gdy tylko mają okazję, by wcielać ją w czyn – często zsuwają opaskę Temidy z jednego oka. A taka jednooka sprawiedliwość (jak to ostatnio coraz wyraźniej widać) nie jest ani obiektywna, ani skuteczna, ani humanitarna.
Kolejny element, o który trzeba uzupełnić nasz obraz, to grupa trzecia. Jest to bardzo zróżnicowana grupa ludzi, którzy nie identyfikują się z żadną z walczących stron. Wśród nich znajdują się i ci, którzy – pielęgnując własny ogródek – nie interesują się polityką lub się nią słusznie brzydzą; i ci, którzy – dystansując się do swoich sympatii – są przerażeni eskalacją wzajemnej złośliwości; i ci, którzy – nie widząc siebie w duopolu – autentycznie szukają alternatywnej opcji ideowej lub organizacyjnej. Dlaczego trzecia grupa jest ważna? Dlatego, że bez poparcia przynajmniej jej części żadna z walczących stron nie może wygrać wyborów. Od głosów członków trzeciej grupy zależy wynik najbliższych wyborów prezydenckich, a od roztropności jej liderów zależy to, czy lub jak jej siła zostanie skonsumowana.
Obecnie najbardziej naturalnym sojusznikiem trzeciej grupy wydaje główna partia aktualnej opozycji. Jedni i drudzy obawiają się „domknięcia systemu”, czyli sytuacji, w której pełnia władzy spoczywa w jednych rękach. A kto ma pełnię władzy, łatwo może całkowicie zmarginalizować nie tylko swego aktualnego głównego przeciwnika, ale i każdego innego, który wcześniej czy później może jej zagrozić. Rzecz jednak w tym, że członkowie trzeciej grupy nie tylko obawiają się domknięcia systemu obecnego, ale i restauracji „systemu starego”. Więcej, obawiają się trwania meta-systemu, który (w ich oczach) zaczyna przypominać walkę niszczących się gangów oraz który blokuje sprawność państwa i dopływ świeżych elit.
Kiedyś pisałem tu o dwóch Polskach: Polsce lewobrzeżnej (dziś rządzącej) oraz Polsce prawobrzeżnej. Do tego opisu trzeba dodać Polskę trzecią – ideowo bliższą tej drugiej, ale wiedzionej też emocją wyjścia poza klincz duopolu. Jak się potoczą relacje między tymi Polskami, zobaczymy. Ważne jest to, że coraz powszechniejsza staje się (i powinna się stawać) pokrewna emocja: emocja porzucenia, a przynajmniej zminimalizowania, symbolicznej i realnej przemocy. Czy jest możliwe niepisane, a zawarte ponad podziałami i wbrew wojownikom, porozumienie przeciw przemocy?
Zamiast odpowiedzi na powyższe pytanie – mały obrazek. Z okazji dwudziestej rocznicy śmierci św. Jana Pawła II moja uczelnia zorganizowała konferencję, która zgromadziła liczne grono uczestników z różnych środowisk. Wśród występujących znalazły się też osoby, które formalnie przynależą do walczących ze sobą obozów. Połączył je, pomimo różnic (które przynajmniej na chwilę stały się mniej istotne), Jan Paweł II. Z pewnością św. Jan Paweł II wstawia się za nami i modli się także o to, byśmy – walcząc – nie skoczyli sobie do gardeł.
Jacek Wojtysiak
Nauczyciel akademicki, profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Autor licznych artykułów i książek, w tym podręczników i innych tekstów popularyzujących filozofię. Stały felietonista portalu internetowego „Gościa Niedzielnego”. Z pasją debatuje o Bogu i religii z wierzącymi, poszukującymi i ateistami. Lubi wędrować po stronach Biblii i po ścieżkach Starego Gaju. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Ostatnio – wraz z Piotrem Sachą – opublikował książkę „Bóg na logikę. Rozmowy o wierze w zasięgu rozumu”.