Sceptycyzm polityczny

Niniejszy tekst nie jest zachętą do radykalnego sceptycyzmu politycznego. Jest raczej zachętą do tego, by ze sceptycznym dystansem spojrzeć na polityczne jaskinie, w których się znaleźliśmy. Wbrew temu, co się w nich mówi, trudno o prawdę w polityce.

Kampania wyborcza to czas, w którym liczba komunikatów na temat polityki i polityków (lub szerzej: spraw publicznych) gwałtownie wzrasta. Czy jednak przekładają się one na coś, co można nazwać wiedzą polityczną? Raczej nie. Jestem świeżo po lekturze książki amerykańskiego filozofa Blake’a Roebera „Political Humility. The Limits of Knowledge in Our Partisan Political Climate” (”Polityczna skromność. Granice wiedzy w naszym stronniczym klimacie politycznym”). Pokazuje ona, że powinniśmy mieć dystans do naszych i cudzych przekonań politycznych; że tylko nieliczne z nich potrafimy uzasadnić; że w kwestiach politycznych obracamy się co najwyżej w sferze przypuszczeń; że większością naszych decyzji wyborczych kieruje „pogłos komory” lub „bańka informacyjna”, w której się znaleźliśmy i w której jesteśmy zarówno odbiorcami, jak i wzmacniaczami. Przykłady Autora dotyczą polityki amerykańskiej, ale wystarczy zmienić nazwy antagonistycznych obozów politycznych, by mieć wrażenie, że książka była pisana nad Wisłą. Cóż, dobra analiza ma zawsze uniwersalny charakter. 

Dlaczego trzeba mieć dystans do otaczających nas komunikatów politycznych? Wydaje się, że czerpiemy z nich wiedzę, ale jest to najczęściej wiedza z drugiej (lub trzeciej czy jeszcze dalszej) ręki. Ktoś powie: nie ma w tym nic zdrożnego – przecież większość naszej wiedzy to wiedza z drugiej ręki. To prawda, ale zwykłą wiedzę z drugiej ręki zyskujemy w warunkach współpracy poznawczej: po prostu wymieniamy się informacjami (gdyż nikt nie może wiedzieć wszystkiego) i, licząc na wzajemność, staramy się informować innych tak dobrze, jak potrafimy. Niestety, w komunikacji politycznej tak nie jest. Polityka nie jest bowiem sytuacją współpracy, lecz walki. A w walce mamy skłonność do oszukiwania. Ci zaś, co nie oszukują, są kierowani silnymi emocjami, które zniekształcają ich obraz rzeczywistości lub czynią ich ludźmi nadmiernie bezkrytycznymi wobec swoich stronników i nadmiernie krytycznymi (czy wręcz podejrzliwymi) wobec swoich przeciwników. 

Ktoś inny powie: wyjdźcie szybko z własnych baniek informacyjnych, a zaraz poznacie prawdę. To nie takie proste! Sprawdzenie informacji ważnych dla naszej decyzji wyborczej wymaga dużego wysiłku i czasu. Obawiam się, że na ich sprawdzenie nie starczyłby nawet specjalny urlop wyborczy, który pracodawcy powinni udzielać po to, by obywatele mieli czas na przeglądanie internetu w poszukiwaniu prawdy o kandydatach, ich współpracownikach i poglądach. (W tej ostatniej – podwójnie trudnej – sprawie trzeba się dowiedzieć nie tylko, co dany kandydat naprawdę myśli, ale także, czy te myśli zgadzają się z rzeczywistością lub mogą uruchamiać jej zmianę na lepsze). W sprawdzaniu tym powinni pomagać bezstronni analitycy polityczni. Tych jednak jest tyle, co na lekarstwo; a im bliżej wyborów, ich liczba się zmniejsza. Po prostu przechodzą na jedną ze stron. Być może dlatego, że analizowanie jest męczące i łatwiej dać upust swoim emocjom lub frustracjom, mówiąc krótko: „kandydat Y jest niebezpieczny”. 

Oczywiście, czasami przydarza się nam, że docieramy do politycznych faktów. Najczęściej są nimi jakieś dokumenty (np. programy) lub nagrania polityka „na żywo”. Pierwsze nie mają jednak większego znaczenia: przyzwyczailiśmy się do tego, że programy wyborcze to tylko stosy słów, których (niemal) nikt nie czyta i z których nikogo nie można realnie rozliczyć. Drugie przykuwają uwagę, ale pamiętajmy: dobry kandydat jest jak aktor, którego znamy jedynie z ról, jakie (lepiej lub gorzej) odgrywa na zamówienie i przy pomocy własnej ekipy. A co z „kompromitującymi materiałami”? Skoro ich liczba wzrasta wraz ze zbliżaniem się terminu wyborów, ich wiarygodność spada. Zresztą w czasach, w których wszyscy kompromitują wszystkich, najbardziej podejrzanym staje się ten, kogo – dzięki otaczającemu go „kordonowi sanitarnemu” – nie udało się skompromitować. 

Jak widać, bardzo trudno dociec prawdy w polityce. Być może dlatego większość obywateli nawet nie próbuje jej dociec, spokojnie przebywając w swojej bańce, jaskini lub komorze medialno-politycznej. A jak zauważył to wspomniany tu na początku amerykański filozof, w bańce tej (np. w mediach społecznościowych) komunikaty krążą na zasadzie pętli: otrzymujemy komunikat od kogoś, potem przekazujemy go komuś innemu, a po jakimś czasie komunikat ten do nas wraca, a my (zapominając, że sami go upowszechniliśmy) mamy wrażenie, że potwierdziło go kolejne źródło. W efekcie siła naszego przekonania wzrasta. A wzrasta ona tym bardziej, im bardziej wiąże się ono z naszymi negatywnymi emocjami wobec Tamtych. Zresztą Tamci – czyli bywalcy konkurencyjnej komory – podobnie upewniają się i nakręcają przeciw Nam. W ten sposób każdy z Tamtych jest dla Nas (a każdy z Nas jest dla Tamtych) kimś głupim i/lub kimś podejrzanym. 

Niniejszy tekst nie jest zachętą do radykalnego sceptycyzmu politycznego. Jest raczej zachętą do tego, by ze sceptycznym dystansem spojrzeć na jaskinie, w których się znaleźliśmy. A ten dystans jest warunkiem wyjścia z jaskini. Platon nauczał, że każde wyjście z jaskini jest zerwaniem kajdan i jest służbą na rzecz wspólnotowego wyzwolenia. Wolność jednak wymaga wysiłku i nonkonformizmu. Stałego wysiłku i nonkonformizmu, gdyż wychodząc z jednej jaskini, łatwo wpaść do drugiej lub trzeciej. 

Sceptycyzm polityczny   Czy większością naszych decyzji wyborczych kieruje głos „bańki informacyjnej”, w której się znaleźliśmy i w której jesteśmy zarówno odbiorcami, jak i wzmacniaczami? Unsplash
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak Jacek Wojtysiak Nauczyciel akademicki, profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Autor licznych artykułów i książek, w tym podręczników i innych tekstów popularyzujących filozofię. Stały felietonista portalu internetowego „Gościa Niedzielnego”. Z pasją debatuje o Bogu i religii z wierzącymi, poszukującymi i ateistami. Lubi wędrować po stronach Biblii i po ścieżkach Starego Gaju. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Ostatnio – wraz z Piotrem Sachą – opublikował książkę „Bóg na logikę. Rozmowy o wierze w zasięgu rozumu”.