Wiadomość przesłana przez wiceprezydenta Vance’a w Monachium jest nader czytelnym ostrzeżeniem dla Starego Kontynentu: albo weźmiemy się za naprawę europejskiej demokracji, przywracając jej właściwe rozumienie, albo się nie dogadamy.
14.02.2025 23:37 GOSC.PL
Tego, że wystąpienie wiceprezydenta USA J.D. Vance’a na trwającej właśnie konferencji bezpieczeństwa w Monachium będzie bolesne dla elit politycznych rządzących w większości państw Unii Europejskiej po prostu się spodziewano. Po serii bardzo bezpośrednich, krytycznych wobec brukselskich elit wypowiedzi samego prezydenta Trumpa czy jego bliskiego doradcy Elona Muska, można było przewidzieć kierunek, jaki obierze w swojej narracji Vance.
Jak zauważył w swojej relacji dla „Kanału Zero” uczestniczący w monachijskim szczycie dr Sławomir Dębski, nieprzypadkowo na wystąpienie wiceprezydenta USA nie przybyli ani kanclerz Scholz, ani prezydent Macron, a od siebie dodam, że nieobecny był również premier Donald Tusk. Żaden z przywódców tzw. europejskiego mainstreamu politycznego nie miał ochoty słuchać na żywo krytyki pod adresem realizowanej przez siebie polityki.
Spodziewano się jednak raczej wystąpienia skoncentrowanego na wojnie w Ukrainie czy niskich wydatkach europejskich członków NATO na obronność. Vance tymczasem w swoim trwającym niespełna 20 minut przemówieniu zaledwie wspomniał o tych sprawach, traktując je jako skutek, pochodną znacznie głębszego problemu jakim jest erozja europejskiej demokracji.
Jestem przekonany, że ludzie, którzy wyłączają media społecznościowe, odwołują wybory, albo odsuwają ludzi od procesu wyborczego niczego nie chronią. W rzeczywistości jest to najpewniejszy sposób na zniszczenie demokracji – mówił Vance na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa.
Jednak w przeciwieństwie do europejskich liderów sprawujących władzę we współczesnej Unii Europejskiej kryzysu europejskiej demokracji nie upatruje w rosnącej popularności prawicowych partii takich jak AfD czy decyzji Brytyjczyków o Brexicie. To wszystko w opinii Vance’a jest wtórne, jest skutkiem traktowania systemu demokratycznego jako czegoś, co ma służyć obronie interesów określonej, rządzącej obecnie Unią grupy politycznej.
„Dla wielu z nas w USA wygląda to tak, jakby stare, zakorzenione interesy chowały się za wstrętnymi słowami z epoki sowieckiej, takimi jak dezinformacja, bo po prostu nie podoba im się, że ktoś, kto ma inny punkt widzenia mógłby wyrazić swoją opinię, lub – broń Boże – głosować w inny sposób, a co gorsza wygrać wybory” – mówił amerykański wiceprezydent, wskazując w wielu innych miejscach swojego wystąpienia liczne przykłady takich działań europejskich elit politycznych. Wśród nich wymienił m.in. unieważnienie bez podstaw prawnych wyborów prezydenckich w Rumunii, w których w pierwszej turze wygrał kandydat spoza głównego nurtu politycznego, realizowaną pod pozorem walki z dezinformacją prewencyjną, światopoglądową cenzurę w mediach społecznościowych, wyrzucanie poza margines politycznej debaty przedstawicieli ugrupowań krytycznych wobec aktualnego modelu funkcjonowania UE czy zjawiska masowej, niekontrolowanej imigracji, ale również przykłady bardziej epizodyczne, takie jak aresztowania osób modlących się w ciszy w pobliżu klinik aborcyjnych za nienarodzone dzieci.
Zdaniem J.D. Vance’a największym dziś problemem i zagrożeniem dla kultury Zachodu, jakiej bronić mają relacje transatlantyckie i NATO nie są dziś same Chiny czy Rosja, ale ignorowanie tego, co jest rdzeniem demokracji – woli społeczeństwa, bo kraje, w których władza nie ma za sobą silnego mandatu demokratycznego nie będą w stanie przeciwstawić się zagrożeniom zewnętrznym. A to z tego powodu, że ignorowanym obywatelom będzie trudno identyfikować się z państwem, które traktuje je jak „wymienne trybiki w maszynie do głosowania”.
– Czy demokracja przetrwa, jeśli powie milionom wyborców, że ich myśli, obawy, ich aspiracje i prośby o ulgę są nieważne lub niegodne rozważenia? – pytał wiceprezydent i dopowiedział:
– Demokracja opiera się na świętej zasadzie, że głos ludu ma znaczenie. Nie ma miejsca na jakieś ściany przeciwpożarowe. Albo stosujecie się do tej zasady, albo nie. Europejczycy, ludzie mają głos. Europejscy liderzy mają możliwość wyboru – dodał.
Moralizatorski ton wypowiedzi Vance’a nie zmienia faktu, że jego spostrzeżenia bardzo celnie diagnozują największe bolączki współczesnej europejskiej wspólnoty społeczno-politycznej. Zbiurokratyzowana do granic możliwości Unia Europejska wytworzyła w ostatnich dekadach mechanizmy, które w teorii pełnią funkcję bezpieczników, chroniących system demokratyczny, takich jak choćby mechanizm praworządności pozwalający na zatrzymanie środków finansowych przeznaczonych dla danego kraju, jeśli będą w nim łamane zasady praworządności. Jednak praktyka pokazuje, że realne stosowanie tego mechanizmu jest wybitnie uznaniowe – finansowanie jest wstrzymywane w przypadku zastrzeżeń wyłącznie wówczas, gdy w danym państwie rządzi ugrupowanie z obozu innego niż brukselskie elity. Tak było w przypadku zatrzymywania środków KPO dla Polski, gdy rządził PiS. Odblokowano je tuż po zmianie władzy jesienią 2023 r., pomimo że nie złożono nawet projektów ustaw, które miałyby naprawić w prawodawstwie to, co zarzucano poprzedniemu rządowi, a zastrzeżenia Komisji Weneckiej do polskiego sądownictwa jak ignorował rząd Morawieckiego, tak ignoruje dziś rząd Tuska. Dla kontrastu anulowanie bez solidnych podstaw prawnych wyborów prezydenckich w Rumunii nie tylko nie spowodowało unijnej dyskusji o ukaraniu Bukaresztu, ale jest wręcz przez niektórych przedstawicieli Komisji Europejskiej i rządów w innych europejskich krajach chwalone, jako konieczne działanie w obronie demokracji.
A czy rzeczywiście takie działania demokrację chronią i wzmacniają? Odpowiedź na to pytanie możemy znaleźć w sondażowych wynikach badań: prorosyjski kandydat Georgescu, z powodu którego anulowano rumuńskie wybory zdobył w pierwszej turze prezydenckiego wyścigu nieco ponad 20 proc. poparcia, co przekładało się na jakieś 2 mln głosów. Po unieważnieniu wyborów, w styczniu, w jednym z sondaży jego poparcie sięgało już poziomu 40 procent. Na tym tle nikogo nie może dziwić szybko rosnące poparcie ruchów uniosceptycznych, takich jak AfD. A im bardziej ich liderzy są wypychani na margines, im mocniej media głównego nurtu nazywają je „skrajnie prawicowymi”, równocześnie nie znajdując w świecie przyrody ani jednego przedstawiciela „skrajnej lewicy”, tym poparcie dla tego politycznego undergroundu rośnie szybciej.
Można więc się z poglądami politycznymi wiceprezydenta Vance’a na wiele spraw zgadzać lub nie. Można dyskutować czy pomysły współtworzonej przez niego administracji na przyszłość Grenlandii, Strefy Gazy, sposobów radzenia sobie z imigracją czy miejsca wiary w życiu publicznym są właściwe. Sam Vance zresztą nikomu nie odmawia tego prawa do niezgody. Ale nie sposób odmówić mu trzeźwego opisu mechanizmów, jakie zachodzą w europejskiej demokracji, która z systemu, w którym to społeczeństwo w wyniku ścierania się różnych poglądów wybiera władzę realizującą tę wizję świata, która zdobyła największe poparcie, zamieniła się w coś, co można określić pełnym sprzeczności terminem demokracji centralnie sterowanej, w której wszyscy mają równe prawa do wyrażania i realizacji swoich poglądów, jeśli tylko te poglądy nie odbiegają od odgórnie zatwierdzonego wzorca. W praktyce tworzy to jednak społeczeństwo kastowe, w którym co prawda migracja pomiędzy różnymi kastami jest możliwa, ale o przynależności do określonej grupy ma decydować zdolność do realizacji akceptowanego przez elity zbioru poglądów i interesów.
W tym kontekście bardzo niepokojąco może więc brzmieć w uszach europejczyków jeszcze jedna uwaga poczyniona przez wiceprezydenta w czasie jego monachijskiej przemowy: W jaki sposób elity polityczne chcą dyskutować o przekazaniu na cele bezpieczeństwa określonego w traktatach NATO procentu PKB, jeśli na dobrą sprawę nie wiemy czego właściwie bronimy?
Dlaczego to niepokojące? Bo, gdyby zapytać każdy rząd państwa członkowskiego Sojuszu z osobna o to, jakiej demokracji ma bronić NATO, odpowiedź byłaby zapewne spójna. Ale jeśli nie ma znaku równości między tym, jak przedmiot obrony definiuje się w Europie, a jak w Waszyngtonie, który jest przecież fundamentem i ścianami nośnymi tego Sojuszu, to wiadomość przesłana przez wiceprezydenta Vance’a w Monachium jest nader czytelnym ostrzeżeniem dla Starego Kontynentu: albo weźmiemy się za naprawę europejskiej demokracji, przywracając jej właściwe rozumienie, albo się nie dogadamy. I dobrze byłoby tego komunikatu nie lekceważyć, tak, jak zlekceważono wypowiedziane w tym samym miejscu, 18 lat temu zapowiedzi Putina, którego imperialnych obietnic nikt nie potraktował wówczas poważnie.
Przeczytaj też:
Wojciech Teister
Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.