Tej pani doktor źle z oczu patrzy

W internecie nie wystarczy pisać, że jest się katolikiem. Trzeba pisać jak na katolika przystało.

„Ta pani od złego pochodzi”.  „Głupia kobieta, opętana przez szatana i Franciszka”. „A w jakim celu zapraszają jakąś niemiecką czy żydowską dziewkę?”. „Tej pani doktor źle z oczu patrzy, jak jakaś nawiedzona”. „Wrogowie prawdziwego, świętego kościoła katolickiego, lucyferiańscy agenci w kościele katolickim. Doktor Agata Rujner to psychicznie chora baba”. „Rujner? – Ruina”. „Historia uczy, że Bóg ludziom z IQ 50 nie pomaga”.

To tylko część komentarzy i wiadomości, jakie otrzymała Agata Rujner, doktor teologii moralnej, wykładowca akademicki, sekretarz redakcji „Studia Nauk Teologicznych PAN” i autorka kanału „Prawię morały” na YouTube. Na czym polegała zbrodnia, którą popełniła? Czy jawnie odstąpiła od wiary, zanegowała jakieś dogmaty, dopuściła się bluźnierstwa? Gorzej. W czasie wykładu wygłoszonego podczas Kongresu Nowej Ewangelizacji w Tarnowie, poświęconego poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie, dlaczego młodzi negują moralne nauczanie Kościoła, pozwoliła sobie na parafrazę Jezusowych błogosławieństw z Kazania na Górze:

„Błogosławieni, którzy nie straszą Bogiem. Błogosławieni, którzy słyszą skrzywdzonych i przywracają im głos. Błogosławieni, którzy są wierni w tym, co zwyczajne, codzienne, prozaiczne. Błogosławieni, którzy w obliczu tajemnicy cierpienia potrafią raczej milczeć niż moralizować” – brzmiały niektóre z nich.

Prelegentka nie sugerowała,

że ewangeliczne błogosławieństwa straciły ważność, nie namawiała do ich zmiany. Zabieg, który zastosowała, nie jest niczym nowym – w kulturze, a nawet w Kościele można znaleźć wiele tekstów inspirowanych fragmentami Pisma Świętego. Najczęściej parafrazowany jest Dekalog – wystarczy kilka kliknięć, aby w sieci znaleźć „Dekalog ministranta”, „Dekalog Dziecka Maryi” czy „Dekalog misjonarza”. Nikt rozsądnie myślący nie uważa, że ich autorzy negują oryginalny zapis biblijny.

Wykład dr Rujner odbył się w połowie października. Już wtedy w mediach społecznościowych nie brakowało obraźliwych komentarzy pod jej adresem. Pod koniec listopada jeden z kanałów na YouTube opublikował film, który zilustrowany jest fotografią dr Rujner z czarnym paskiem na oczach – tak jak się prezentuje przestępców. Kilkunastominutowe nagranie poświęcone jest krytyce kongresowego wystąpienia, które przyrównane jest do deptania Ewangelii. Komentarze, które cytowałam na początku, pochodzą z wpisów pod tym nagraniem i prywatnych wiadomości, które Agata Rujner cytuje w opublikowanym na swoim kanale filmie „Hejt może zabić”. „Ten film to przemoc” – mówi wprost Agata Rujner.

Hejt w internecie nie jest niczym nowym

– doświadczył go chyba każdy, kto jakkolwiek udziela się w mediach społecznościowych. Sama nie raz padłam jego ofiarą. Mam dość grubą skórę, więc wyzwiska, wulgaryzmy i sugestie, że powinnam się zabić „bo tylko CO2 produkuję”, nie robią na mnie większego wrażenia. Z jednym wyjątkiem: bardzo dotykają mnie obelgi formułowane przez katolików – braci i siostry w wierze. Wiele razy czytałam o sobie, że jestem heretyczką, która chce zniszczyć Kościół, bluźniercą, masonką, satanistką, protestantką – tylko dlatego, że zdaniem autorów w niewłaściwy sposób przeżywam moją wiarę i mam odwagę o tym pisać publicznie. Takie ataki odbieram jak opluwanie i wyszydzanie ze strony najbliższej rodziny. Ludzi, którzy powinni być oparciem, a stali się sprawcami cierpienia.

Cytowane na początku komentarze także pisali katolicy. „To są osoby, które się modlą, są w Kościele, które przystępują do tej samej Eucharystii co ja, które chcą być zbawione tak jak ja i które otwierają taką drogę przemocy, taką drogę niszczenia, taką drogę pogardzania, że ja nie mam na to słów” – mówi w swoim filmie Agata Rujner. Paradoksem jest, że hejt wylał się w związku z wykładem z kongresu dotyczącego młodych dorosłych, którzy odchodzą z Kościoła. Gdyby ktoś z tych młodych przypadkiem zawędrował w sekcję komentarzy i zobaczył kipiącą tam „miłość bliźniego”, raczej nie poczułby się zachęcony do powrotu do Kościoła. Pisze o tym Paolo Ruffini, prefekt Dykasterii ds. Komunikacji w wydanej w zeszłym roku refleksji duszpasterskiej na temat zaangażowania w media społecznościowe. „Na cyfrowych rozdrożach, podobnie jak w spotkaniach twarzą w twarz, nie wystarczy nazwa »chrześcijański«. Można znaleźć wiele profili lub kont w mediach społecznościowych, które głoszą treści religijne, lecz nie angażują się w dynamikę relacji w sposób zgodny z wiarą. Wrogie interakcje i brutalne, poniżające słowa, zwłaszcza w kontekście dzielenia się chrześcijańskimi treściami, krzyczą z ekranu i są zaprzeczeniem samej Ewangelii”.

Nie mam wątpliwości,

że autorzy komentarzy piszą je, przekonani, że walczą o czystość Kościoła. Tyle że to jest walka przebiegająca pod hasłem „zabijmy wszystkich, Bóg rozpozna swoich”. Bo choć orężem nie są miecze czy karabiny, lecz słowa, ich skutki mogą być podobne. Bo mieszanie z wirtualnym błotem ma swoje bardzo realne konsekwencje. „Żeby było jasne, ja nie potrzebuję pocieszenia. Ja jestem po terapii, ja żyję sakramentami, ja się modlę, ja kocham Kościół, mam stabilne relacje, więc w jakimś bardzo dużym sensie duchowym i psychicznym i emocjonalnym ja jestem ochroniona. Natomiast nie musiałoby tak być” – mówi Agata Rujner i przywołuje rosnące wciąż statystyki samobójstw. Każdego roku życie odbiera sobie dwa razy więcej osób, niż ginie w wypadkach drogowych.

Kilka tygodni temu wszystkie media rozpisywały się szeroko o 15-letniej Julii z Lubina. Dziewczyna była prześladowana w trzech różnych szkołach, do których chodziła. Hejt rozlał się po internecie, wyzwiskami obrzucały ją osoby, które nigdy nie miały z nią żadnego kontaktu. O sprawie wiedzieli rodzice, nauczyciele, nawet policja i sąd. Hejterów nie udało się zatrzymać, zniszczyli Julię do tego stopnia, że targnęła się na swoje życie. Skandaliczna agresja nie ustała nawet po śmierci dziewczyny.

„Niestety, zerwane relacje, konflikty i podziały

nie są obce Kościołowi. Dla przykładu, gdy grupy przedstawiające się jako »katolickie« wykorzystują swoją obecność w mediach społecznościowych do podsycania podziałów, nie zachowują się tak, jak powinna zachowywać się wspólnota chrześcijańska. Zamiast wykorzystywać konflikty i kliknięcia przeciw komuś, nieprzychylne postawy powinny stać się okazją do nawrócenia, spotkania, dialogu i pojednania wokół pozornie spornych kwestii” – czytamy w cytowanej wyżej nocie Dykasterii ds. Komunikacji. Nie chodzi o to, żeby milczeć, jeśli w Kościele dzieje się coś, co naszym zdaniem wymaga zajęcia stanowiska. Reagować wolno, a nawet trzeba. Ale „przede wszystkim powinniśmy pamiętać, że wszystko, czym dzielimy się w naszych postach, komentarzach i polubieniach, w słowach mówionych lub pisanych, w filmach lub animowanych obrazach, powinno być spójne ze stylem, którego uczymy się od Chrystusa, który przekazał swoje przesłanie nie tylko w mowie, ale w całym swoim życiu, pokazując, że komunikacja na najgłębszym poziomie jest dawaniem siebie w miłości. Dlatego też to, jak mówimy, jest tak samo istotne jak to, co mówimy. Cała kreatywność polega na zapewnieniu, aby to jak, odpowiadało temu co. Innymi słowy, możemy dobrze się komunikować tylko wtedy, gdy »dobrze kochamy«”.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agnieszka Huf Agnieszka Huf Dziennikarka, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Z wykształcenia pedagog i psycholog, przez kilka lat pracowała w placówkach medycznych i oświatowych dla dzieci. Absolwentka Akademii Dziennikarstwa na PWTW w Warszawie. Autorka książki „Zawsze myśl o niebie: historia Hanika – ks. Jana Machy (1914-1942)”.