Rząd Węgier przeprowadził kampanię na rzecz adopcji, która ma być alternatywą dla aborcji. Viviane Reding straszy Węgrów karą za wydanie unijnych pieniędzy na kampanię antyaborcyjną. To przypomina czasy sowieckie – uważają Węgrzy.
„Rozumiem, że nie jesteś na mnie gotowa, więc proszę cię: oddaj mnie do adopcji. Daj mi żyć” – głosiły plakaty, na których widniało zdjęcie nienarodzonego dziecka. Na kampanię wydano m.in. 56529 euro (15 mln forintów) z funduszy europejskich. Cała kampania natomiast kosztowała 88 mln węgierskich forintów, pieniądze pochodzące z Brukseli stanowiły więc 17 proc. tej sumy.
Sprawa wywołała oburzenie wiceprzewodniczącej Komisji Europejskiej Viviane Reding, która oświadczyła, że państwa członkowskie Unii Europejskiej nie mogą przeznaczać funduszy europejskich na kampanie przeciwko aborcji. Za ich przeznaczenie na kampanię antyaborcyjną Reding zagroziła karą w wysokości 100 mln forintów – powiedział Ferenc Teglasy, założyciel i przewodniczący Stowarzyszenia Wspierania Dziecka Nienarodzonego, Dzieci i Rodziny (ALFA).
Według niego, idea sprzyjania adopcji zamiast uciekania się do aborcji został poważnie potraktowana przez mieszkańców Węgier. Do gazet napływają listy od czytelników wspierających rządową inicjatywę. Natomiast krytyka ze strony UE została odebrana jako „obraza dla narodu węgierskiego” – tłumaczy Teglasy. Dodaje, że groźby ze strony Brukseli przypominają Węgrom czasy sowieckie, kiedy Moskwa ograniczała ich wolność.
- Obecnie nie ma plakatów na ulicach i w metrze, ale gazety dostają setki listów od rodziców adopcyjnych, którzy pozytywnie odebrali kampanię na rzecz adopcji jako alternatywy dla aborcji przy pełnym poszanowaniu wolności kobiet – wyjaśnia Teglasy.
Liczba aborcji na Węgrzech jest niemal dwukrotnie większa niż wynosi średnia europejska. W tym kraju na 1000 urodzin przypada 447 aborcji, podczas gdy w Finlandii 172, a w Republice Czeskiej 208.