Po co nam wypominki?

Pytanie „ile za duszę?” czy „ile od osoby?” przypomina mi, jak bardzo zakorzenione jest w mentalność wielu wiernych wręcz kupieckie podejście do pobożności. W parafii, gdzie obecnie posługuję, postanowiliśmy inaczej zadbać o pamięć o zmarłych.

Zapewne we wszystkich parafiach od prawie miesiąca słyszycie ogłoszenie, że można już „dawać na wypominki”, albo że „na wypominki roczne, półroczne, kwartalne i jednorazowe – bo czasem oferta wypominkowa parafii jest bardzo bogata - przyjmujemy w zakrystii lub kancelarii”. Możliwe, że czasem przyszliście wcześniej do kościoła w niedzielę i właśnie ksiądz recytował listę imion i nazwisk, przerywając co jakiś czas na „Ojcze nasz” i „Wieczny odpoczynek”. W każdym razie „modlitwa wypominkowa za zmarłych” ma się cały czas nieźle i na początku listopada warto o niej dwa słowa powiedzieć.

Długo miałem – mówiąc delikatnie – mało entuzjastyczne podejście do wypominków. Zbyt wiele razy słyszałem księży recytujących imiona i nazwiska zmarłych, którzy „polecają się naszym modlitwom” niedbale i w pośpiechu. Sam czasem rozpoczynałem modlitwę za zmarłych w pustym kościele, a kończyłem w poszumie kroków ludzi wchodzących przychodzących w trakcje tej modlitwy na mszę świętą i zajmujących miejsce w ławkach. Poza tym pytanie: „Ile za duszę?” czy „ile od osoby?” przypomina mi, jak bardzo zakorzenione jest w mentalność wielu wiernych wręcz kupieckie podejście do pobożności, a zdarzało się – przyznaję z bólem – że byłem świadkiem, jak księża lub osoby pracujące w kancelarii cenę podawali.

Innego spojrzenia na wypominki nauczyłem się od Żydów i do tego w Paryżu. Półtora roku spędziłem tam w nowicjacie Monastycznych Wspólnot Jerozolimskich i kilka razy dziennie, idąc z domu do kościoła, przechodziłem obok centrum upamiętniającego Zagładę Żydów. Raz w roku – w rocznicę wywózki ponad 13 tys. Żydów paryskich, która miała miejsce 16 i 17 lipca 1942 roku – z głośników ustawionych wzdłuż pasażu stanowiącego część centrum odczytywano dzień i noc imiona i nazwiska wszystkich, dla których ta wywózka skończyła się śmiercią. Lista była długa, bo ocalało tylko 2,5 tys. osób. Dowiedziałem się od braci, którzy wyjaśnili mi ten zwyczaj, że rodziny ofiar Zagłady otrzymują co roku informację, o której godzinie (w przybliżeniu do kwadransa) zostanie odczytane imię i nazwisko ich krewnego. Przychodzili więc, żeby usłyszeć jak wypowiadane jest imię i nazwisko bliskiej im osoby, której tragiczny los potęguje fakt braku grobu. Dużo mnie to spotkanie z tradycją żydowską nauczyło.

Jest oczywiste, że Kościół ogarnia intensywną modlitwą wszystkich zmarłych, za których modlimy się przecież na każdej mszy świętej. Jest też oczywiste, że wypowiedzenie w modlitwie przez księdza imienia i nazwiska zmarłej osoby nie jest jak obol wkładany przez Greków w usta swoich zmarłych, który miał im otwierać przeprawę przez Styks i umożliwiać dotarcie do krainy szczęśliwości. To też nie Bóg potrzebuje wypominków, żeby przypomnieć sobie, że Jan Kowalski czeka na wejście do nieba... Modlitwa za zmarłych, w której wymienia się osoby z imienia i nazwiska, potrzebna jest nam, gdyż naszym zmarłym należy się pamięć.

W parafii, gdzie obecnie posługuję, postanowiliśmy więc naprawdę o wypominki zadbać. Przede wszystkim – co czynimy też przy innych okazjach – przekonujemy parafian, że ofiary składane przy wypominkach są całkowicie dobrowolne. Jak wypominki mają być uważane w Kościele za należną pamięć o zmarłych, jeśli gdzieś w głębi duszy wiernych tli się podejrzenie graniczące czasem z pewnością, że zwyczaj wypominków podtrzymuje duchowieństwo dla własnego zarobku? Następnie poprosiliśmy, żeby unikali zwrotów „zmarli z rodziny Kowalskich”, „babcie i dziadkowie”, „dusze cierpiące w czyśćcu” i każdą osobę wymienili z imienia i nazwiska. Tak jak na nagrobkach upamiętniamy naszych zmarłych imieniem i nazwiskiem, tak samo konkretna powinna być nasza pamięć o zmarłych w wypominkach. I wreszcie pytaliśmy, na którą mszę świętą mają zwyczaj przychodzić w niedzielę, żeby – przychodząc kilka minut przed mszą – mogli być na wypominkach obecni.

Lubię wyobrażać sobie modlitwę wypominkową, którą wielokrotnie prowadzę przed mszą niedzielną, jako umożliwienie parafianom tego doświadczenia, które kiedyś było dość częste, gdy idąc na Eucharystię, która jest źródłem życia i zmartwychwstania, przechodzili obok grobów swoich krewnych i sąsiadów, gdyż cmentarze tworzono wokół kościoła. Pamięć o śmierci konkretnych osób, którą tworzą wypominki, jest jak duchowa wizyta na cmentarzu. A skoro istotą chrześcijaństwa jest podążanie za naszym Panem, którzy przez śmierć wszedł do życia, wejście na Eucharystię przez „duchowy cmentarz” tworzony podczas modlitwy wypominkowej za zmarłych, jest jak najbardziej właściwe i potrzebne.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

ks. Przemysław Szewczyk Historyk Kościoła, patrolog, tłumacz dzieł Ojców Kościoła, współzałożyciel Stowarzyszenia „Dom Wschodni – Domus Orientalis”, twórca portalu patres.pl, poświęconego Ojcom Kościoła.