Hiszpania mistrzem Europy po fantastycznym, trzymającym w napięciu do samego końca meczu

Southgate wiedział, że Anglia nie jest faworytem tego meczu. Obiecał jednak walczyć o spełnienie marzeń angielskich kibiców. I była to walka warta mistrzowskiego finału. Puchar jedzie jednak do Madrytu. Londyn drugi raz z rzędu musi przetrawić gorzki smak porażki.

"Nie wierzę w bajki, ale wierzę w marzenia. Mieliśmy wielkie marzenia, a teraz trzeba je spełnić" - powiedział przed finałowym meczem z Hiszpanią trener piłkarskiej reprezentacji Anglii Gareth Southgate. I chociaż przez niemal cały turniej Anglicy zawodzili grając brzydki futbol, to przebudzenie w półfinałowym meczu z Holandią dodało im wiary w końcowy sukces. Bo umiejętności Synom Albionu przecież nie brakowało nigdy.

A jednak to Hiszpanie byli zdecydowanymi faworytami finałowego meczu. Błyszczeli od początku rozgrywanego na niemieckich stadionach turnieju, zwyciężyli we wszystkich sześciu meczach w drodze do tego najważniejszego, decydującego o tytule mistrza Europy spotkania. Już w grupie pokonali Włochów, Chorwatów i zawsze nieprzewidywalnych Albańczyków. W trzech pierwszych meczach zdobyli 5 goli, nie tracąc ani jednego. Pierwszą bramkę stracili dopiero w 1/8 finału w meczu z Gruzją, jednocześnie jednak pokonali gruzińskiego bramkarza aż czterokrotnie. W ćwierćfinale potrzebowali dogrywki by wyeliminować gospodarzy turnieju, Niemców. W meczu półfinałowym wyraźnie górowali nad Francuzami, których pokonali 2:1. Ich grę oglądało się z przyjemnością, jakby odrodził się ten sam iberyjski ogień, który ponad dekadę temu płonął na boiskach całego świata dając Hiszpanom tytuły mistrzowskie zarówno na mundialu jak i Euro.

Anglicy – mówiąc uczciwie – w ostatnim miesiącu męczyli kibiców swoją grą. W nieszczególnie trudnej grupie C zajęli pierwsze miejsce, jednak dorobek 5 punktów i jedno tylko zwycięstwo nad Serbami oraz remisy ze Słowenią i Danią nie wróżyły najmocniejszej z brytyjskich reprezentacji wielkiego sukcesu w fazie pucharowej. Szczególnie, że ich gra była zwyczajnie nie do oglądania.

Dalej wcale nie było lepiej. Wymęczony po dogrywce ze Słowakami awans do ćwierćfinału, jeszcze większe męczarnie zakończone konkursem rzutów karnych w starciu ze Szwajcarią dawały podstawy do przypuszczeń, że z coraz bardziej rozcieńczonej gry Anglików w półfinałowym starciu z Holendrami zostanie już tylko woda. Tak się jednak nie stało, w meczu o finał Anglia wreszcie pokazała przyzwoity futbol, w niektórych momentach będąc stroną dyktującą warunki gry. Choć – trzeba przyznać – gola na wagę awansu strzelili dopiero w 90. minucie, uciszając tysiące ubranych na pomarańczowo kibiców, którzy pojawili się na stadionie w Dortmundzie. Jednak pomimo tej zmiany, ciągle wszelkie znaki na niebie i ziemi stawiały Hiszpanię w roli wyraźnego faworyta finałowego starcia.

A jednak każdy kolejny mecz to nowa szansa, każdy pierwszy gwizdek sędziego jest rozpoczęciem nowego rozdziału, który może okazać się fenomenalną przygodą, pełną akcji, dynamiki i zaskakujących zwrotów akcji. Toteż marzenie Southgate’a jak najbardziej miało prawo się spełnić. Pewne przed meczem było tylko jedno: po ostatnim gwizdku na twarzach piłkarzy pojawią się łzy. Nie było jedynie wiadomo na czyich twarzach będą to łzy smutku, a na czyich łzy szczęścia.

Pierwsza połowa: zabawa kota z myszą

Zgodnie z przewidywaniami od pierwszych minut to piłkarze z Półwyspu Iberyjskiego dyktowali warunki gry. Już w pierwszych pięciu minutach znani raczej z doskonałej gry środkiem pola Hiszpanie próbowali dwukrotnie zagrozić bramce Pickforda ze skrzydeł. Jednak za pierwszym razem Yamal nie opanował piłki, a za drugim dośrodkowanie Williamsa zablokował Stones. To Iberyjczyków nie zniechęciło, naciskali mocno i konsekwentnie, grając przez znaczną część pierwszej połowy 10 zawodnikami na połowie rywala. Anglicy jednak trzymali szyki obronne, nie próbując wchodzić w nieswoją rolę, koncentrując wszystkie swoje siły na szczelnej obronie i wyczekiwaniu szansy na wyprowadzenie zabójczej kontry.

Pierwszą groźną sytuację w meczy wypracował Williams, który w 11 minucie wbiegł z lewej strony w pole karne, strzelił mocno z stronę angielskiej bramki, jednak piłkę zablokował wślizgiem Stones. Ciekawie mogło być też dwie minuty później, gdy przewrotką próbował strzelać Le Normand. Jednak niedokładne uderzenie w piłkę nie przyniosło oczekiwanych przez kibiców Hiszpanii efektów bramkowych.

Podopieczni Southgate’a ożywili się na kilka minut po 17 minucie na krótko odpychając Hiszpanów od swojego pola karnego, jednak sami nie wypracowali na tym etapie gry żadnej groźnej sytuacji. A po chwilowym rozluźnieniu Hiszpanie znów zaczęli robić swoje i w pewnym momencie mieli już przytłaczająco przewagę w posiadaniu piłki: 70 do 30 proc. Raz po raz próbowali znaleźć drogę do bramki Pickforda, ale bezskutecznie. Za to w doliczonym czasie pierwszej połowy na swoją szansę doczekali się Anglicy, gdy po rzucie rożnym Foden dosięgnął nogą futbolówki i strzelił w światło bramki, nie sprawiając jednak większych trudności w obronie Simonowi.

Do przerwy mieliśmy więc konsekwentną realizację takiej gry obu drużyn, jakiej wcześniej można było się spodziewać. Nie było tylko goli. Mecz przypominał zabawę kota z myszą, kota, który poluje na swoją ofiarę, ale z niewiadomego powodu nie chce jeszcze zadać decydującego ciosu.

Druga połowa: szybki cios Hiszpanów

Trudno zgadywać co Hiszpanie usłyszeli w szatni od swojego selekcjonera, jednak na murawę wyszli jakby przekonani, że nie ma na co czekać, nie ma co ryzykować dogrywki, trzeba bardziej zdecydowanie ruszyć do ataku. I już w 47 minucie po akcji poprowadzonej z prawego skrzydła przez Yamala do siatki trafił Williams wprawiając w euforię kibiców w czerwono-żółtych koszulkach. Hiszpania prowadziła w finałowym meczu 1:0 i nie zamierzała na tym poprzestać.

Kolejne minuty przypominały wręcz oblężenie bramki Pickforda. Szybki cios oszołomił Anglików, a strzały na ich bramkę w kolejnych minutach oddawali Olmo, dwukrotnie Morata i Williams. W tym momencie Anglia wyglądała tak, jakby tylko czekała na knock-out. Nawet silne, lecz niecelne uderzenie Bellinghama niewiele zmieniło w obrazie gry, bo dosłownie w kolejnej akcji jeszcze groźniejsza sytuację miał Yamal. Piłkę po jego strzale wybił jednak Pickford.

Źle to wyglądało z ławki Southgate’a, ale ten, właśnie wtedy wykazał się prawdziwie trenerską intuicją…

Palmer i wejście smoka

Selekcjoner Anglików wpuścił w 70 minucie na boisko Palmera. Jeszcze komentatorzy nie zdążyli przywołać statystyk dotyczących zawodnika, a ten już cieszył się trafieniem, które przywróciło nadzieję podopiecznym Southgate'a! A cóż to była za bramka i jak kunsztowna akcja! Jedna z najpiękniejszych na tym turnieju. Saka podał z prawej krawędzi szesnastki na dwunasty metr do Bellinghama, ten błyskawicznie odegrał do wbiegającego Palmera, który precyzyjnym uderzeniem posłał piłkę w lwy róg bramki Simona!

Stan gry 1:1, wszystkie emocje wywrócone do góry nogami. Anglicy zadali cios w momencie, w którym Hiszpanie nie mogli się tego spodziewać.

Teraz obie drużyny mogły znów stracić wszystko w ułamku sekundy. Hiszpanie wrócili do tego, co wychodziło im najlepiej, czyli budowania ataku pozycyjnego. Już w 82 minucie mieli szanse odzyskać prowadzenie, ale strzał Yamala fantastycznie wybronił Pickford.

Dopięli swego cztery minuty później: Oyarzabal zagrał na lewe skrzydło do Cucurelli, ten szybko odegrał mu piłkę na piąty metr, skąd Oyarzabal wpakował ją do siatki. Pickford nie miał żadnych szans, Hiszpania prowadziła 2:1.

I chociaż Anglicy walczyli do samego końca, mając jeszcze groźne sytuacje pod hiszpańską bramką, straty już odrobić nie dali rady. Faworyci tego finału dowieźli prowadzenie do ostatniego gwizdka.

Hiszpania pokonała Anglię 2:1, Anglicy po raz drugi z rzędu musieli przełknąć gorycz porażki w finałowym meczu mistrzostw Europy. Ale druga połowa była z pewnością widowiskiem wartym finału turnieju.

Przeczytaj też komentarz Piotra Sachy: Milne, Ratzinger i ponowne odkrycie Europy

Hiszpania mistrzem Europy po fantastycznym, trzymającym w napięciu do samego końca meczu   Gareth Southgate wierzył w marzenia, po raz drugi jednak nie udało mu się spełnić tego, o wygranym finale wielkiego turnieju. PAP/EPA/CHRISTOPHER NEUNDORF
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wojciech Teister Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.