Tego, co możemy obecnie zobaczyć w telewizjach na całym świecie, jeszcze 30 lat temu nikt by się nie ośmielił pokazać – mówi Christophe Nick, producent filmu dokumentalnego „Gra śmierci”.
Kamilla Staszak: Czy ma Pan telewizor?
Christophe Nick: – Oczywiście!
Po obejrzeniu Pańskich filmów „Gra śmierci” i „Czas dostępu do ludzkiego mózgu” oraz po lekturze książki „Ekstremalne doświadczenie” spodziewałam się negatywnej odpowiedzi.
– Telewizja, podobnie jak wiele innych rzeczy, może być odbierana jako coś przynoszącego pożytek lub siejącego spustoszenie w naszym życiu. Nie jestem wolny od jej negatywnego wpływu, bo zamiast sport uprawiać, wolę go oglądać. Racjonalizuję swoje lenistwo, tłumacząc sobie, że w ten sposób się relaksuję po ciężkim dniu pracy, a za bieganie wezmę się jutro. Ze względu na typ pracy, którą wykonuję, jestem jednak widzem świadomym. Udaje mi się ustrzec przed wieloma telewizyjnymi pułapkami. Niestety, wiele osób w nie wpada, gdyż szklany ekran stał się jednym z największych autorytetów naszych czasów.
Zrealizował Pan film o przygotowaniach i przebiegu teleturnieju „Strefa ekstremalna”. Pokazuje on, w jaki sposób w ciągu ostatnich 20–30 lat zmieniły się programy pokazywane w telewizjach na całym świecie, w których do celów marketingowych wykorzystuje się ludzkie instynkty. Skąd taki pomysł?
– Kilka lat temu obejrzałem jeden z odcinków teleturnieju „Najsłabsze ogniwo”. I mnie poraziło!
Co Pana w nim tak poruszyło?
– Do tej pory w tego typu produkcjach liczyła się wiedza grających. Wygrywał najlepszy i ten, któremu sprzyjało szczęście. W tej grze zwycięzcą zostawał najbardziej wyrachowany z uczestników. Ten, który wyeliminuje z gry przeciwnika. Prowadząca pozwalała sobie na wyjątkowo złośliwe i poniżające komentarze pod adresem uczestników, bo takie były założenia tego programu. Stwierdziłem, że telewizja przekroczyła kolejne tabu. Dała zgodę na upokarzanie drugiego człowieka. Pokazała, że okrucieństwo i cynizm mogą być nagradzane. Że wygrywa zły, a przegrywa ten, kto ma skrupuły. Potem przez przypadek trafiłem na książkę Milgrama „Posłuszeństwo wobec autorytetu”, w której opisano, w jaki sposób w naszym społeczeństwie funkcjonują czynniki, najczęściej wpółuświadomione, przygotowujące nas do bezkrytycznego ulegania autorytetom. W jaki sposób bezrefleksyjnie poddajemy się rozkazom, nawet tym, które oceniamy jako sprzeczne z naszymi przekonaniami.
I postanowił Pan zdemaskować telewizyjnego dyktatora?
– Bo telewizja to globalny system, którego wpływowi jesteśmy poddawani wszyscy. Pod różnymi szerokościami geograficznymi oglądamy te same seriale, reality show, podobne programy. Wydaje się nam, że jesteśmy wolni, a to tylko złudzenie. W rzeczywistości ręka w aksamitnej rękawiczce zmusza nas łagodnie do robienia tego, czego byśmy nie zrobili pod przymusem. Nie od dziś wiadomo, że przemocą niewiele można zdziałać. A jeśli już, to na krótko i zmiany nie są długotrwałe. Kiedy zadziałamy łagodną perswazją i druga strona myśli, że to właśnie ona podjęła decyzję – wygrana jest po naszej stronie. Tego, co możemy obecnie zobaczyć w telewizjach na całym świecie, jeszcze 30 lat temu nikt by się nie ośmielił pokazać. Różnego rodzaju reality show przekraczają kolejne tabu. Grają na ludzkim ekshibicjonizmie. Zachęcają do wyeksponowania tego, co do tej pory było strefą intymną człowieka. Granice są przesuwane z każdym nowym programem. Kolejny uczestnik chce przekroczyć zabronione do tej pory tereny, aby zostać zapamiętanym w spektaklu, w którym epatuje się seksem, łzami, agresją, gdzie dominują cynizm, wulgarność i narcyzm. Brytyjski Chanel 4 dał niedawno ogłoszenie prasowe, w którym szuka kogoś śmiertelnie chorego, kto pozwoliłby się filmować w ostatnich miesiącach lub tygodniach swojego życia. Oczywiście za odpowiednią opłatą.
Dlatego zadał Pan pytanie, dokąd może nas zaprowadzić telewizja, i pokazał tortury oraz prawdopodobną śmierć na ekranie?
– Moim celem było ostrzeżenie, że doszliśmy do momentu w historii cywilizacji, w którym wykorzystywanie ludzkich popędów dotknęło niebezpiecznej granicy. Schlebianie niskim instynktom, zaspokajanie niezdrowej ciekawości miesza się z hasłami walki o wolność mediów, wypowiedzi i w obronie demokracji. W rzeczywistości chodzi o zarabianie pieniędzy. Szefowie telewizji prywatnych przyznają otwarcie, że powody ekonomiczne górują ponad wszelkimi kwestiami kulturalnymi, czy jakimikolwiek innymi, i są tylko pretekstem do zwiększania zysków. Patrick Le Lay, dyrektor generalny prywatnej stacji telewizyjnej TF1, powiedział kilka lat temu, że jego stacja przygotowuje umysły telewidzów do jak najlepszego odbioru reklam i sprzedaje czas dostępu do ludzkiego mózgu. Nie liczy się to, co znajduje się między blokami reklamowymi, bo one są najważniejsze. Do nich trzeba przyciągnąć czytelników gazet lub telewidzów na wszystkie możliwe sposoby. Artykuły, programy są tylko wsadem, który ma wspierać konsumpcję. Wprowadzać i zachęcać do kupowania. Kiedyś telewizja była pod kontrolą polityczną, teraz przeszła pod kontrolę marketingową. I to jest największe obecnie zagrożenie. Problemem nie jest telewizja sama w sobie, ale to, że na różne sposoby zmierza ona do zmieniania ludzkich postaw, aby móc je kontrolować i modelować.