Odwiedzając popularne, górskie kurorty może się wydawać, że ich mieszkańcy, dzięki atrakcyjnemu położeniu miejscowości siedzą na żyle złota. W rzeczywistości jednak sprawa jest dużo bardziej skomplikowana, a jakość oferty turystycznej zależy od wzajemnego zrozumienia gospodarzy i przyjezdnych.
Ferie zimowe lub słoneczny, letni weekend. By wybrać się do Szczyrku czy Zakopanego, trzeba uzbroić się w cierpliwość. Jedna droga prowadząca pod Skrzyczne jest zakorkowana przez większość dnia. Na Zakopiance, szczególnie na jej ostatnim, kilkunastokilometrowym odcinku, jest podobnie. Dla zmierzających na wypoczynek kierowców to frustrujące doświadczenie. Ale wyobraźmy sobie, o ile bardziej utrudnia to życie mieszkańcom tych miejscowości. Ktoś powie: w zamian za utrudnienia czerpią z tego ogromne zyski. Tak? Powiedzmy to mieszkańcom położonych przy zatłoczonych drogach Nowego Targu czy Buczkowic, którzy ponoszą głównie koszty masowej turystyki, nie biorąc udziału w podziale tortu zysków.
Turystyka jest oczywiście bardzo ważnym źródłem dochodu w wielu atrakcyjnie położonych miejscowościach, ale ta rzeczywistość nie jest tak różowa, jak może się czasem wydawać. Z czysto ekonomicznymi zaletami w parze idą ciemne strony ruchu turystycznego. Niektóre z nich są nieuniknione, są jednak i takie, które w znacznym stopniu można zniwelować. Czasami za pomocą przemyślanych działań lokalnych władz, czasami jednak wystarczy zwykłe, ludzkie zrozumienie siebie nawzajem.
Kto zapłaci za te śmieci, czyli rachunek zysków i strat
Planując wyjazd turystyczny, myślimy o tym, aby odpocząć. Rzadko zastanawiamy się nad tym, jak wygląda codzienność z punktu widzenia mieszkańców gmin turystycznych. A codzienne życie kurortów mniejszych i większych jest zupełnie inne niż mniej atrakcyjnie położonych miast i wsi.
Dla tych pierwszych turystyka jest nie tylko szansą wszechstronnego rozwoju, ale – czasami – jedyną możliwością. W malowniczych, stromych, górskich dolinach trudno na większą skalę czerpać zyski z innych źródeł niż gospodarka leśna i ruch turystyczny. Dobrze zorganizowana turystyka to więcej miejsc pracy, czyli możliwość zarobkowania bez konieczności wyjazdu z własnej miejscowości, bogacenie się lokalnych przedsiębiorców z branży turystycznej, gastronomicznej i rozrywkowej, większe wpływy do gminnego budżetu, a –co za tym idzie –możliwości rozwoju lokalnej infrastruktury – od wyglądu ulic i placów przez miejsca wypoczynku na transporcie publicznym kończąc (z czego korzystają również mieszkańcy). Turystyka daje też szerokie możliwości wzmocnienia troski o regionalne zwyczaje, które mogą stać się nie tylko atrakcją dla turystów, ale również zyskać na popularności wśród miejscowej społeczności, szczególnie tej młodszej.
Wśród licznych zalet, jakie niesie ze sobą turystyczny rozwój miejscowości, warto też wymienić bogatszą ofertę wydarzeń kulturalnych, rozrywkowych i sportowych, z których korzystają goście, ale – na co dzień – również mieszkańcy.
Są jednak i wady. Poza wymienionym wcześniej zatłoczeniem pojawiają się problemy związane z wyższymi kosztami życia, codzienne trudności ze znalezieniem miejsca parkingowego, hałas, rosnące koszty utylizacji śmieci (szczególnie w przypadku turystyki jednodniowej, która nie przynosi istotnych dochodów do gminnego budżetu), a – w skrajnych przypadkach, gdy miejsce jest bardzo popularne, a ruch turystyczny poza wszelką kontrolą – także degradacja środowiska naturalnego. Czy te negatywne skutki turystyki można ograniczyć? W pewnej mierze tak, wiele zależy jednak od przemyślanej polityki turystycznej lokalnych samorządów.
Współpraca zamiast konkurencji, czyli turystyka rodem z alpejskich dolin
Punktem wyjścia do stworzenia spójnej i zrównoważonej strategii turystycznej powinno być uświadomienie sobie, że w otwartym i zglobalizowanym świecie atrakcyjne krajobrazowo miejscowości są skazane na napływ turystów. Marzenie, że mieszkańcy pięknej wioski na brzegiem jeziora czy u podnóża gór mogą dziś żyć spokoju, bez napływu przybyszów, jest nie do zrealizowania. Szczególnie w dobie komunikacyjnej dostępności.
Maksymalne wykorzystanie lokalizacji w celu polepszenia dobrostanu (a nie tylko dobrobytu) mieszkańców jest więc w znacznej mierze zależne od przyjętej strategii turystycznej gminy. Można ją budować na wzór strategii tanich linii lotniczych – zgodnie z zasadą: „upchaj jak najwięcej”. Być może takie podejście poprawi stan budżetu gminy, a nawet zasobność portfela mieszkańców. Rzecz w tym, że koszty tego będą ogromne, zarówno dla lokalnej społeczności, jak i turystów, bo dobrobyt to nie to samo, co dobrostan. W tym drugim pojęciu mieści się szeroko rozumiany komfort życia, a nie jedynie dodatni bilans na rachunku bankowym. A miejscowości funkcjonujących o zasadę „nie ważne, jacy turyści, grunt, że dużo” w Polsce nie brakuje. W efekcie wściekli są zarówno mieszkańcy, jak i goście. Kurorty te rozwijają się chaotycznie, a czasami dochodzi do absurdalnej konkurencji między sąsiadującymi miejscowościami, które tworzą takie same atrakcje, ścigając się o to, czyja będzie wyżej oceniana przez przyjezdnych.
Tymczasem można inaczej. I ta inna droga jest szczególnie korzystna dla mniejszych gmin, których „pojemność” jest ograniczona.
Położone często w pięknych dolinach niewielkie miejscowości nie posiadają ogromnych budżetów, dzięki którym mogłyby konkurować z dużymi kurortami. Zamiast więc opierać się wyłącznie o własne zasoby, mogą skorzystać ze znanego w krajach alpejskich modelu, w którym kilka miejscowości położonych na terenie jednej doliny promuje wspólną markę, jaką jest cała dolina: francuska Vallée de Chamonix, włoska Val di Fassa czy austriacka Virgental, to nic innego jak nazwy dolin, które same w sobie stały się markami turystycznymi. Taka współpraca pozwala niewielkim miasteczkom na wspólne stworzenie bogatej i ciekawej oferty turystycznej, wspólnego, uzupełniającego się (a nie wykluczającego nawzajem) kalendarza imprez, stworzenia strategii inwestycyjnej, w której zamiast dublować atrakcje w sąsiednich wioskach, rozwija się cała dolina, budując w gminie A trasy narciarskie, a w gminie B tor dla wrotkarzy i wszystko to spinając na przykład tematycznym szlakiem górskim czy ścieżkami rowerowymi. Razem łatwiej też stworzyć wspólne linie komunikacji publicznej, która pozwoli odciążyć zatłoczone drogi. W wielu alpejskich dolinach turyści zatrzymujący się na kilka nocy otrzymują karty turystyczne, dzięki którym mogą otrzymać zniżki na lokalne atrakcje (np. kolejki górskie) czy właśnie skorzystać z darmowych autobusów kursujących po całej dolinie. Z jednej strony to koszt dla samorządów, z drugiej przekłada się na rozładowanie ruchu drogowego (z czego korzystają również mieszkańcy), a koszty jego organizacji są łatwiejsze do udźwignięcia, bo współdzielona przez kilka samorządów. Ale – co najważniejsze – taka szeroka współpraca pozwalająca pokazać bogatą ofertę jest silnym argumentem dla turystów, by zatrzymać się w miejscowości na dłużej. A to właśnie jednodniowi turyści są dla gmin turystycznych największym utrapieniem: nie przynoszą prawie zysków, generują natomiast hałas, tłok i kosztowne w utylizacji śmieci.
Wspólna promocja całych dolin czy mikroregionów niesie ze sobą jeszcze jedną, dużą zaletę: pozwala ukierunkować ofertę na określoną, pożądaną grupę turystów: rodziny z dziećmi, osoby aktywne sportowo czy fanów kultury regionalnej. Turystyką, w której dominują goście o określonym profilu zainteresowań zdecydowanie łatwiej zarządzać.
Wszystko to jest możliwe pod jednym warunkiem: trzeba odłożyć na bok różnego rodzaju odwieczne, sąsiedzkie animozje i chęć pokazania, że „my” jesteśmy lepsi od „tych zza między” i zacząć szukać wspólnej korzyści poprzez optymalizację lokalnego kapitału turystycznego.
Wzajemne zrozumienie podniesie komfort turystów i gospodarzy
Jest jeszcze jeden ważny aspekt budowania turystyki zrównoważonej: czysto ludzkie dostrzeganie potrzeb drugiego człowieka. I to zarówno przez gospodarzy, jak i przez przyjezdnych. Ze strony turystów to kwestia zrozumienia, że w górskim czy nadmorskim kurorcie jesteśmy gośćmi, którzy wkraczają w przestrzeń codziennego życia gospodarzy. Zamiast stosować logikę: „płacę, więc wymagam”, warto pamiętać, że wszyscy jesteśmy ludźmi i odrobina życzliwości, elementarna kultura (jak choćby uprzątnięcie wyprodukowanych przez siebie śmieci do kosza) i poszanowanie ciszy nocnej tam, gdzie ona obowiązuje, zaparkowanie samochodu na czas dłuższej wycieczki na całodniowym parkingu, a nie przed sklepem, gdzie, w którym ludzie robią codzienne zakupy sprawią, że wszystkim nam będzie się żyło lepiej.
Z drugiej strony dobrze jest nie patrzeć na turystów wyłącznie jak na potencjalną żyłę złota, z której koniecznie trzeba wydusić ostatni grosz, bo z roku na rok coraz więcej osób na dłuższy urlop woli wybrać na przykład niewiele droższy wyjazd w Dolomity (gdzie nie brakuje darmowych parkingów, a i tłok na szlakach jest mniejszy) niż wyjazd w Tatry, gdzie park narodowy winduje ceny parkingów do poziomu, za który w wielu innych miejscach można wynająć nocleg. W dodatku uzależniając skorzystanie z parkingu od dokonanej kilka dni wcześniej rezerwacji.
Dopiero kiedy zaczniemy patrzeć na siebie jak na ludzi z określonymi potrzebami i zrozumiemy, że wszyscy potrzebujemy wypoczynku, ale też niektórzy spędzają w turystycznych gminach całe życie, będziemy w stanie –z jednej strony –dbać o miejsce, w które przyjeżdżamy jak o własny dom, a z drugiej –tworzyć strategie rozwoju turystyki oparte o całościową wizję potrzeb mieszkańców, gości i otaczającej nas przyrody. Wtedy wyjazdy turystyczne będą miały szansę spełnić swoją rolę, zamiast być rytualnym piekiełkiem dla jednych i drugich.
Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.