Uroczystość pierwszokomunijna ma dziś dwóch wrogów. Pierwszym jest konsumpcjonizm, a drugim – prywatyzacja religii.
15.05.2024 12:41 GOSC.PL
Maj to w naszym kraju tradycyjny miesiąc uroczystości pierwszokomunijnych. Uroczystościom tym towarzyszy, oczywiście, dyskusja na ich temat. Przejrzałem głosy w tej dyskusji zamieszczone na wpływowych portalach publicystycznych. Większość z nich opowiada się za radykalną zmianą w obchodzeniu Pierwszej Komunii Świętej. W nawale mocnych słów można odnaleźć trzy argumenty na rzecz tego postulatu. (Nie podaję nazwisk argumentatorów po to, byśmy się skoncentrowali na sprawie, a nie na emocjach, które te nazwiska wywołują). Po pierwsze, przystępowanie do Pierwszej Komunii pod wpływem tradycji i nacisku społecznego sprawia, że dla wielu dzieci i ich rodzin staje się ono pustym rytuałem pozbawionym duchowych owoców. Po drugie, przystępowanie do Pierwszej Komunii w dużych grupach i w ogromnym przepychu (stroje, ozdoby, przygotowania, przemówienia itp.) utrudnia (a nawet uniemożliwia) dzieciom skupienie się na tym, co najważniejsze: na osobistej relacji z Panem Jezusem. Po trzecie, towarzyszące Pierwszej Komunii obiady, prezenty, filmy itp. przekształcają uroczystość chrześcijańską w neopogańskie święto konsumpcji.
Jakie jest moje zdanie? Tak jak Dominik Dubiel (Pierwsza Komunia. Czy impreza i prezenty przysłaniają sakrament?) uważam, że powinniśmy czujnie reagować na wszelkie deformacje Uroczystości i powinniśmy ją udoskonalać, ale jednocześnie nie powinniśmy wylewać dziecka (pierwszokomunijnego) z kąpielą. Wspólnotowa uroczystość pierwszokomunijna – uroczystość, która stanowi prawdziwe święto dla dzieci, rodzin, parafii i szkoły – jest bowiem wielkim dobrem polskiego Kościoła. Ukształtowała się ona jako wydarzenie inicjacyjne, które pamięta się do końca życia, tak jak pamięta się własny ślub. Każde wydarzenie inicjacyjne – wydarzenie wejścia w głębszy wymiar życia – ma zarazem charakter duchowy, jak i charakter społeczny. W pierwszym chodzi o poczucie dotknięcia przez Boga i o świadomość (na miarę wieku i powołania) swej odpowiedzialności przed Nim. W drugim chodzi o poczucie przynależności do wspólnoty, która jest dla jednostki świadkiem i wsparciem jej podążania ku świętości. To dlatego nie ma żadnej wielkiej uroczystości, a tym bardziej wielkiej uroczystości inicjacyjnej, bez licznych gości, bez odświętnego stroju i pięknej oprawy, bez prezentów, a nawet bez biesiadowania. Gdy się cieszymy z czegoś ważnego, zapraszamy do naszej radości bliskich i znajomych, przyjmujemy od nich gratulacje i dary, wspólnie świętujemy. Przypomnijcie sobie przypowieści Pana Jezusa. On za pomocą obrazu uczty doczesnej mówił o swojej Uczcie eucharystycznej – a kto nie rozumie, czym jest pierwsza z nich, nie zrozumie też, czym jest druga.
Poruszam „problem” Pierwszej Komunii Świętej, gdyż jej sprawowanie i dyskusje wokół niej pokazują dwie wielkie odmiany sekularyzacji, z którymi musimy się zmierzyć. Pierwszą jest konsumpcjonizm, a drugą – prywatyzacja religii. Jeśli chodzi o konsumpcjonizm, to wdarł się on do naszego życia niepostrzeżenie. Gdy przeglądam albumy ze zdjęciami pierwszokomunijnymi mej rodziny (począwszy od mej babci), to wszędzie widzę – tak lub inaczej – odświętne stroje, na które ktoś (na miarę swych możliwości) się wykosztował po to, by zaznaczyć wyjątkowość tego (a nie innego!) dnia. Z opowieści rodzinnych wiem też, że przyjęcia pierwszokomunijne były zawsze, ale z ich zastawą i menu bywało różnie; na przykład zaraz po wojnie odbywało się na plebanii skromne przyjęcie dla wszystkich dzieci, gdyż wielu nie było stać na uroczysty obiad. Z biegiem czasu cała oprawa Pierwszej Komunii stawała się bogatsza, gdyż ludzie stawali się bogatsi. Stopniowo jednak zaczęli oni tak bardzo ulegać bogactwu, że niekiedy (choć nie zawsze i nie dla wszystkich) oprawa przekształcała się w centrum, a centrum wydarzenia – czyli sam Sakrament – jakoś przesuwano w świadomości na plan dalszy. To zresztą nie jest tylko problem Pierwszej Komunii. To jest szerszy problem wnikania konsumpcjonizmu do całej naszej kultury, także do sfery Sacrum. Podobnie dzieje się na przykład z Bożym Narodzeniem. Z tego jednak, że Boże Narodzenie się desakralizuje, nie wynika, że powinniśmy odejść od świętowania Wigilii i sprawowania pasterki wśród choinkowych ozdób. Raczej powinniśmy ciągle zachowywać czujność, aby nie co innego, ale Pan Bóg był na pierwszym miejscu. Osobiście dostrzegam taką czujność wśród duszpasterzy, których miałem okazję poznać. Pamiętajmy jednak, że jakość uroczystości nie zależy tylko od duszpasterzy, lecz także od wszystkich, którzy ją współtworzą i w niej uczestniczą.
Sprawa druga to prywatyzacja religii. Krytycy tradycyjnego modelu Pierwszej Komunii – najczęściej tzw. intelektualiści katoliccy – nie doceniają znaczenia społecznego aspektu religii. Uważają oni, że wydarzenia takie, jak Pierwsza Komunia Święta, powinny być wydarzeniami bardziej prywatnymi i że powinny w nich uczestniczyć tylko osoby, które w pełni są świadome ich sensu. Doceniam szczerą troskę o jakość naszej religijności. Jednak realizacja recepty naszych intelektualistów to najlepsza droga do jeszcze większego przyspieszenia sekularyzacji. Zapominają oni o tym, że Kościół jest i powinien być Kościołem wielu prędkości. Kościołem, który daje to, co ma najcenniejszego, i tym, których rozwój duchowy jest bardzo wysoki, i tym, którzy są dalecy od ideału. Uroczysta Pierwsza Komunia – uroczysta w pełnym i społecznym tego słowa znaczeniu – to szansa dla dzieci i dla ich rodziców lub krewnych. Nie wiemy, kto i kiedy z tej szansy skorzysta. Można (i pewnie trzeba) zżymać się na płytkość wiary ludzi, którzy w kościele pojawiają się od święta lub z okazji wydarzeń, które mają dla nich sens bardziej rodzinny niż religijny. Trzeba jednak cieszyć się z tego, że ci ludzie jednak w kościele się pojawiają, a poczucie sakralności nie zamarło w nich doszczętnie. Trzeba cieszyć się z tego, że w tym uroczystym dniu widzimy w kościele kogoś, kto do kościoła nie chodzi. A tym bardziej trzeba się cieszyć, gdy widzimy na jego twarzy (choćby przelotne) wzruszenie lub łzy. Nie mamy prawa ich oceniać, ale mamy prawo mieć nadzieję, że zaowocują. Uroczystości pierwszokomunijne znają swe cuda. Słyszałem o rodzicach, którzy pod wpływem takiej uroczystości postanowili dać swemu dziecku (i sobie) najbardziej wytęskniony prezent: powrót do bycia razem.
Czytaj też: Jak chrześcijaństwo może przetrwać?
Jeszcze raz chcę podkreślić: nie chodzi mi o bezkrytycyzm wobec pierwszokomunijnej otoczki, nieraz dalekiej od sensu Uroczystości. Nie przesadzajmy jednak z krytykanctwem, tym bardziej, że mamy wiele przykładów pozytywnych, jak na przykład pierwszokomunijne zbiórki prezentów dla domów dziecka. Pamiętajmy też, że Pierwsza Komunia to uroczystość wspólnotowa, która – właśnie dzięki tradycji i splendorowi – cementuje nasze rodziny i więź parafialną. Uroczystość ta ma przypominać laicyzującemu się i popadającemu w konsumpcję światu (a także jej uczestnikom, którzy często temu światu ulegają i tkwią w nim po uszy), że istnieje Święty, przed którym trzeba razem uklęknąć w pięknym białym stroju. Uroczystość ta ma głęboki sens i powinna wycisnąć pozytywne piętno na całe życie, nawet wtedy, gdy ludzie, którzy ją tworzą, są dalecy od doskonałości.
„Uroczysta Pierwsza Komunia – uroczysta w pełnym i społecznym tego słowa znaczeniu – to szansa dla dzieci i dla ich rodziców lub krewnych”. Roman Koszowski / Foto GośćJacek Wojtysiak Profesor filozofii, kierownik Katedry Teorii Poznania Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego Jana Pawła II. Prywatnie: mąż Małgorzaty oraz ojciec Jonasza i Samuela. Sympatyk ruchów duchowości małżeńskiej i rodzinnej.