O „ćwiczeniu dobrej śmierci”, patronie dobrej śmierci św. Józefie i umieraniu świętych jako wzorze.
W Towarzystwie Salezjańskim podobno krąży anegdota, że kiedy nowi kandydaci przybyli do nowicjatu i zapytali braci, na czym polega ćwiczenie dobrej śmierci, w odpowiedzi usłyszeli, że leży się w trumnach, a współbrat, który jest artystą maluje w tym czasie wieko. Oczywiście był to żart. – Ćwiczenie dobrej śmierci na pewno nie jest malowaniem wieka, czy trumny od środka – mówi salezjanin ks. Krystian Sukiennik. – To praktyka, którą ks. Bosko wykorzystywał w swoim oratorium. Można ją znaleźć w książeczce do nabożeństwa, którą ks. Bosko napisał dla chłopców z oratorium pt. „Młodzieniec zaopatrzony” – dodaje.
Warto zwrócić uwagę na sam termin „dobra śmierć”, który kryje w sobie pragnienie życia w pojednaniu z Bogiem. – Dobra śmierć to jest to moja Pascha, to moje przejście z tego życia do życia w Bogu, do Nieba. To jest też taki cel, który – jak myślę – przyświecał ks. Bosko – opowiada ks. Krystian.
A gdyby to był ostatni dzień życia?
Dziś ćwiczenie dobrej śmierci można by nazwać dniem skupienia, który moglibyśmy przeżywać tak, jakby to był ostatni dzień w naszym życiu. Dobrze, gdyby towarzyszyła nam myśl: „a co, jeśli jutro bym się nie obudził? Gdyby ten dzisiejszy dzień był moim ostatnim?”. Ćwiczenie dobrej śmierci polega przede wszystkim na tym, żeby zrobić dobry rachunek sumienia, wyspowiadać się, odmówić proponowane modlitwy, w miarę możliwości być na adoracji i przyjąć Komunię świętą, a także, jeśli to możliwe, pozamykać pewne sprawy, które trzeba by pozamykać. Porozmawiać z kimś, kogoś przeprosić. – Ks. Bosko zazwyczaj umieszczał ten dzień jako ostatni dzień miesiąca – zauważa ks. Krystian.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Małgorzata Gajos