Gdy do szpitala trafił ubogi Indianin, Artemides zawołał: „Siostro, proszę przygotować łóżko Panu Bogu!”.
W ubiegłym tygodniu czytaliśmy o świętym Janie Bożym, który po radykalnym nawróceniu przylgnął do tych, których społeczeństwo wyrzuciło na margines: do ubogich, chorych (zwłaszcza psychicznie) i bezdomnych. By zdobyć pieniądze na swe dzieło, kwestował, przekonując możnych miasta: „Pomóżcie sobie, wspomagając ubogich i chorych, bo błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”. Identycznej argumentacji używał Artemides Zatti – Włoch, który wyemigrował za chlebem do Argentyny (nawet 25 mln obywateli kraju ma wśród przodków osoby narodowości włoskiej, a potomkowie osadników z Italii stanowią ok. 4,7 proc. populacji).
Ten urodzony 12 października 1880 roku w Boretto, w prowincji Reggio Emilia, chłopak, który już jako dziewięciolatek ciężko pracował zarobkowo na gospodarstwie (zrywał się codziennie około 3.00 w nocy i ruszał na pole), a później jako 17-latek z rodziną wypłynął do Bahia Blanca w Argentynie, doskonale wiedział, co oznaczają słowa: „Cokolwiek uczyniliście jednemu z braci moich najmniejszych, Mnie uczyniliście”. Na obrazie beatyfikacyjnym jest uśmiechnięty. Z błyskiem w oku. Był człowiekiem ciężkiej pracy. Pewnego dnia jego proboszcz, salezjanin ks. Carlo Cayalle, który zawsze mógł liczyć na pomoc Artemidesa, podarował mu książkę o Janie Bosko, a lektura zmieniła życie Włocha. Zafascynowany stylem życia założyciela salezjanów, wstąpił w ich szeregi. Wyjechał na formację do miasteczka Bernal na południe od Buenos Aires, ale pielęgnując umierającego salezjanina, sam zaraził się gruźlicą i musiał przerwać studia. Z polecenia lekarza ruszył do oddalonego o 960 km od stolicy ośrodka Viedma. Tu złożył Maryi obietnicę, że całe swe życie poświęci trosce o chorych. Posługiwał wśród ubogich i bezdomnych, a gdy odzyskał zdrowie, w 1908 roku złożył u salezjanów śluby czasowe jako brat zakonny (a trzy lata później śluby wieczyste).
Przez 40 lat heroicznie posługiwał w szpitalu św. Józefa w Patagonii, był aptekarzem, asystentem na sali operacyjnej, pielęgniarzem, administratorem. Jego dzień? „Pobudka: 4.30. Rozmyślanie i Msza św. Odwiedziny chorych w szpitalu, a później (na rowerze!) chorych porozrzucanych po mieście. Po obiedzie gra w bocce z rekonwalescentami. Od 14.00 do 20.00 ponowne odwiedziny chorych i praca w aptece, a później nauka medycyny i czytanie duchowne”.
Nazywano go „krewnym wszystkich biedaków”. Zwracał się do znajomych: „Nie chcielibyście pożyczyć Panu Bogu jakiegoś ubrania?”. Gdy do szpitala trafił ubogi Indianin, Artemides zawołał: „Siostro, proszę przygotować łóżko Panu Bogu!”. Choć powierzono mu budowę kurii biskupiej, gdy tylko miał czas, biegł do swoich biedaków. Zmarł na raka 15 marca 1951 roku, a wspominający go z rozczuleniem mieszkańcy nazwali jego imieniem szpital i główną ulicę miasta. Na ołtarze wyniósł go 14 kwietnia 2002 roku Jan Paweł II.
Marcin Jakimowicz