Choć to najwspanialszy zabytek z początków państwa polskiego, niewielu Polaków w ogóle o nim słyszało. Może usłyszą teraz, z okazji obchodów jego 850-lecia.
Do maleńkiej wsi Tum na północ od Łodzi mają przyjechać, w niedzielę 22 maja, władze kościelne z nuncjuszem Celestino Migliore oraz świeckie: prezydent Bronisław Komorowski z małżonką i marszałek Grzegorz Schetyna. Przyjadą ze względu na jubileusz archikolegiaty Najświętszej Maryi Panny i św. Aleksego. Dokładnie 850 lat wcześniej, 21 maja 1161 roku, na jej konsekrację zjechali się nawet z najdalszych zakątków Polski biskupi i książęta, synowie Bolesława Krzywoustego.
VIP-y siedzą oddzielnie
Do Tumu tuż przed jubileuszem wybrali się też fotoreporter i dziennikarz GN. Trudno było nam uwierzyć, że jesteśmy w miejscu, w którym zarówno 1000 lat temu, jak i jeszcze 700 lat temu, mieściła się jedna z kilku równorzędnych stolic Polski! Dziś w miejscu, gdzie przed 700 laty w dni targowe tłoczyły się wielkie tłumy, w miejscu, w którym stało jedno z najpotężniejszych miast Królestwa Polskiego, rozciągają się tylko łąki, pola i licząca około 600 mieszkańców wieś Tum. Nad naszymi głowami latają czajki. Słychać tylko głośny śpiew skowronków i rechot żab.
Jak to możliwe, że o Tumie nie uczyliśmy się na historii w szkole? A tak to, że wielkie miasto, które tu stało, nazywało się Łęczyca. Jednak w XIV wieku Kazimierz Wielki przeniósł spaloną przez Krzyżaków Łęczycę o dwa kilometry na zachód, gdzie wybudował murowany zamek. Stare miasto wokół archikolegiaty coraz bardziej traciło na znaczeniu, aż w końcu zamieniło się w zwyczajną wioskę o nazwie Tum. I tylko wielki, kamienny kościół, zaopatrzony w dwie wieże i dwie baszty, nie pasuje do tego wiejskiego krajobrazu.
Ten kościół odwiedzili wszyscy królowie Polski poza Francuzem Henrykiem Walezym, bo ów bardzo szybko uciekł z Polski, by objąć tron Francji. Królowie i książęta nie tylko słuchali tu Mszy św., ale też przewodniczyli ważnym dla Polski zjazdom. Scenę, która w 1180 roku rozegrała się w archikolegiacie, namalował nawet Jan Matejko w swoim cyklu „Dzieje cywilizacji w Polsce”. Obrazowi nadał tytuł: „W Łęczycy pierwszy sejm – Spisywanie praw.
Ukrócenie rozbojów
Po archikolegiacie oprowadza nas proboszcz ks. Paweł Olszewski. Kościół otwiera za pomocą wielkich kluczy z XV wieku. Choć minęło ponad pół tysiąca lat, zamki nadal sprawnie działają. – Królowie i książęta siadali o tam, nad nami, w emporach, naprzeciw ołtarza – ksiądz pokazuje miejsce, w którym teraz stoją organy. – Do dzisiaj VIP-y lubią siedzieć oddzielnie. Akurat to się od tamtych czasów nie zmieniło. Różni dostojnicy też siadali na górze. Im kto ważniejszy, tym bliżej króla, a im mniej ważny, tym bliżej prezbiterium – tłumaczy proboszcz.
Odcisk łapy diabła
Obchodzimy kościół. Na zewnętrznym murze wieży widać ślad „diabelskiej łapy”. Mieszkańcy Łęczycy, którzy nie potrafili sobie wytłumaczyć, dlaczego tak wielki kościół stoi w małej wiosce, powtarzali sobie przed laty legendę, że ten kościół stał kiedyś w centrum Łęczycy, ale porwał go diabeł. Ze strachu przed wodą święconą diabeł upuścił go jednak na łąkach nad Bzurą. I stąd ten ślad wielkiej łapy.
Prawda jest taka, że budowniczowie średniowiecznych kościołów czasem umieszczali na ich zewnętrznych murach ślady takich właśnie łap, pazurów, zrobione jakby ze złością rysy. Robili to, żeby pokazać, że diabeł wścieka się z powodu obecności kościoła, że chce go zniszczyć. A jednak jego złość wyładowuje się tylko na zewnątrz. Diabeł nie może wejść do środka. – To jest taki symbol: diabeł atakuje to, co zewnętrzne w człowieku, nasze ciała, naszą zmysłowość, ale nie ma władzy nad naszym duchem. Z wściekłością atakuje też to, co zewnętrzne w Kościele, bo nie jest w stanie zniszczyć ducha Kościoła – mówi z pasją ks. Olszewski.
Ten kamienny kolos musiał robić ogromne wrażenie na ówczesnych Polakach, którzy znali tylko budowle drewniane. Jeśli chcesz sobie wyobrazić widok Gniezna, Poznania czy Krakowa w pierwszych wiekach państwa polskiego, powinieneś zwiedzić Tum. Nad tamtymi miastami górowały bardzo podobne do tumskiego kościoły, które jednak nie przetrwały do dzisiejszych czasów. Archikolegiata w Tumie bardzo przypominała nieistniejącą już, romańską katedrę na Wawelu. W Krakowie zostały z niej tylko pozostałości w postaci krypty św. Leonarda (tej, w której swoją pierwszą Mszę św. odprawił Karol Wojtyła).
Archikolegiata służyła nie tylko celom sakralnym i obradom zjazdów. Była też twierdzą. W razie zagrożenia ludzie mogli długo się tu bronić, bo wewnątrz kościoła znajdowała się studnia z wodą. W emporach wisiały łuki i kusze. Mężczyźni mogli wychylać się z okien i strzelać. W 1241 roku do kościoła nie wdarli się Tatarzy. Za to w 1294 roku zdobyli go Litwini, którzy oddziałem około 800 zbrojnych podeszli pod Łęczycę niezauważeni i wdarli się do miasta z zaskoczenia. Wymordowali starych i niedołężnych ludzi, a pozostałych zagarnęli w niewolę. W 1331 roku kościół zdobyli też Krzyżacy, którzy spalili całe miasto. To po tych zniszczeniach Kazimierz Wielki wzniósł w innym miejscu nową Łęczycę z ceglanym zamkiem i murem miejskim, zamiast inwestować w odbudowę starej, z drewniano-ziemnymi fortyfikacjami.
Najstarsze malowidło
Największy pożar dotknął archikolegiatę w 1474 roku. – Któryś z kanoników zaprószył ogień w dworze prymasowskim, tam z tyłu. Pożar przeskoczył na archikatedrę – mówi ks. Olszewski. – Tak mocno płonęła, bo z upływem lat kanonicy poustawiali w emporach w kościele półki i przechowywali tam księgi... Prymas dał jednak pieniądze na odbudowę. W jej trakcie pojawiło się w archikolegiacie dużo detali gotyckich. Ale i tak nie zmuszono tej romańszczyzny, żeby stała się gotykiem – dodaje. – Prymas sprowadził też malarza Jana Niemca z Wrocławia, który w ciągu dwóch lat wymalował kościół w motywy roślinne. Kościół jako rajski ogród. Zobaczcie, freski zachowały się tu w prezbiterium – pokazuje. Kolejny pożar zniszczył archikolegiatę w 1939 roku. Właśnie tu, nad Bzurą, polskie armie Poznań i Pomorze uderzyły w odsłonięty bok idącego na Warszawę Wehrmachtu. W Tumie Niemcy odparli pierwszy polski atak. Polacy wystrzelili więc z działa do wieży archikolegiaty, prawdopodobnie zabijając siedzącego tam niemieckiego obserwatora. Jednocześnie polscy żołnierze ruszyli do ataku. Niemcy rzucili się do ucieczki. W czasie walk spłonął jednak ten piękny kościół. Odbudowano go po wojnie, zachowując to, co romańskie, a odrzucając późniejsze naleciałości, zwłaszcza te z XVIII wieku. Przy okazji konserwatorzy odkryli najstarsze malowidło w Polsce, pochodzące z XII wieku. – To Chrystus Pantokrator, siedzący na tronie. Ocalał, bo w czasie pożaru dostęp do niego był zamurowany – mówi proboszcz. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat archikatedrę oszpecał jednak ordynarny, betonowy strop. Trudno byłoby jednak czymś go zastąpić, bo bez niego sędziwe mury mogłyby runąć. Niedawno proboszcz doprowadził więc po prostu do zasłonięcia go drewnianymi kasetonami. – Bo tutaj nigdy nie było prawdziwego, kamiennego sklepienia. Dla budowniczych łatwiej i taniej było zrobić strop z malowanych desek – mówi ks. Olszewski. – Chciałbym w przyszłości ten strop też pokryć malowidłami w stylu romańskim. Skoro z tyłu archikolegiaty mamy cenne malowidło Chrystusa na tronie, to może na stropie wymalowalibyśmy tu całą historię zbawienia, począwszy od Adama i Ewy? – zastanawia się głośno. Oczywiście wszystkie takie działania proboszcz przeprowadza w porozumieniu z konserwatorami zabytków. Koszty tego są ogromne, a obecne dotacje z ministerstwa kultury na realizację projektu nie wystarczą. – Jeżeli Pan Bóg pozwoli, władza dopuści, jeśli znajdzie się sponsor lub proboszcz wygra w totka, to zrobimy tę polichromię na stropie – zapowiada ks. Olszewski. – A raz w roku daję Panu Bogu szansę i wykupuję los w czasie kumulacji – śmieje się.
Tekst Przemysław Kucharczak, zdjęcia Henryk Przondziono