Samobójstwa nie wolno romantyzować

Odczytanie w ramach exposé listu człowieka, który odebrał sobie życie, jest działaniem, które może przynieść tragiczne skutki. To nie ocena – to psychologia.

Każdego roku w Polsce ponad 5000 osób odbiera sobie życie. To dwa razy więcej niż ginie na polskich drogach. To średnio 14 osób każdego dnia. Nie sposób oszacować, ile osób zostaje pogrążonych w żałobie po samobójczej śmierci swojego dziecka, rodzica, brata czy siostry, przyjaciela. Ci ludzie często do końca życia będą zmagali się z traumą i pytaniami bez odpowiedzi: a może mogłem coś zrobić? A może nie zauważyłem zwiastunów?

W Sejmie trwa exposé premiera Donalda Tuska. Przemówienie programowe, istotne, które przykuwa uwagę tysięcy odbiorców – zarówno zwolenników, jak i przeciwników nowej władzy. Jednym z pierwszych wątków wystąpienia premiera był zacytowany w całości list pożegnalny Piotra Szczęsnego, który w październiku 2017 roku dokonał samospalenia, mającego być protestem przeciwko polityce PiS. Premier przeczytał ten list bo – jak stwierdził – większość obecnych w tej sali posłów mogłoby się pod nim podpisać. Dramatyczną lekturę zakończył słowami „Nie jest tak łatwo powiedzieć słowa nacechowane szacunkiem i w jakimś stopniu miłością do tych, którzy mają inne poglądy, w dniu, w którym decyduje się na tak tragiczny w swojej formie protest”. A marszałek sejmu poprosił o szacunek wobec majestatu śmierci, ponieważ „obywatel Polski wyraził swoją opinię i przypieczętował ją swoim życiem”. Chwilę później Mariusz Błaszczak z PiS w swoim wystąpieniu skrytykował Donalda Tuska za zacytowanie listu samobójcy, po czym… sam przeczytał fragment listu Andrzej Żydka, który podjął próbę samospalenia w 2011 roku. 

Tak, samobójcza śmierć Piotra Szczęsnego była tragedią. Tak, Piotr Szczęsny zasługuje na szacunek – ale nie ze względu na to, jak zakończył swoje życie, tylko dlatego, że był człowiekiem. Jednak przedstawianie jego śmierci jako bohaterskiego czynu w obronie tego, w co wierzył, romantyzowanie jej i nadawanie jej metafizycznego wręcz charakteru, jest działaniem absolutnie karygodnym. I nie ma tu znaczenia, która strona politycznej sceny posłużyłaby się argumentem dotyczącym samobójstwa. 

Żeby zrozumieć, dlaczego publiczne odczytanie listów samobójczych wywołało takie wzburzenie komentatorów, warto sięgnąć do podstaw psychologii. Samobójstwo nie jest popełniane pod wpływem jednego wydarzenia – zawsze ma związek z całą historią życia człowieka, a zazwyczaj poprzedza go ból psychiczny, długotrwały kryzys. Prawie zawsze poprzedza je także coś, co w psychologii nazywamy syndromem presuicydalnym – jednym z jego objawów jest zawężenie świadomości, zwane także widzeniem tunelowym. Osoba zmagająca się z kryzysem nie potrafi dostrzec szans na rozwiązanie swoich problemów, a jej wewnętrzny „radar” nastawiony jest na wyłapywanie faktów, które potwierdzą słuszność kiełkującej w niej decyzji o samobójstwie. Co może wydarzyć się w głowie osoby, która zmaga się z wewnętrzną walką na śmierć i życie i słyszy premiera, cytującego list człowieka, którego samobójstwo urosło do rangi bohaterstwa? „Kiedy się zabiję, wszyscy będą o mnie pamiętać”, „będę mieć piękny pogrzeb”, „zostawię po sobie trwały ślad” – to tylko niektóre myśli, które mogą się zrodzić.

„Jako niedoszła samobójczyni, jestem zniesmaczona. Samobójcy potrzebują pomocy, nie utwierdzania ich w tym, że decyzja o odebraniu sobie życia, to dobra decyzja i są rzeczy warte poniesienia takiej ceny” – napisała w serwisie X (dawniej Twitter) jedna z użytkowniczek w reakcji na exposé. Potwierdzają to obserwacje, których początek miał miejsce ponad 200 lat temu.

W 1774 roku ukazała się książka „Cierpienia młodego Wertera”, autorstwa Johanna Wolfganga von Goethego. Główny bohater tej krótkiej powieści popełnia samobójstwo, które zostało bardzo obrazowo opisane przez autora. Krótko po publikacji powieści zaobserwowano, że wśród młodych romantyków rozprzestrzeniła się moda na naśladowanie Wertera – nie ograniczali się oni jednak do noszenia, jak ich bohater, żółtego fraka i niebieskiej kamizelki, ale często decydowali się również na odebranie sobie życia w podobny sposób, jak on. Ponad 200 lat później, w 1974 roku socjolog David Phillips sformułował pojęcie „efektu Wertera” – określa ono związek pomiędzy nagłym wzrostem liczby samobójstw a poprzedzającym go nagłośnieniem w mediach samobójstwa jakiejś znanej osoby. Zjawisko nie skończyło się po tym, jak przeminęła moda na powieść Goethego – także współcześnie obserwuje się, że informacja o samobójczej śmierci znanej osoby pociąga za sobą wzrost liczby samobójstw. W ostatnich latach temat powrócił na skutek książki i serialu „Trzynaście powodów”, który w niewłaściwy sposób informuje o samobójstwie i pociągnął za sobą wyraźny wzrost prób samobójczych wśród młodych ludzi. 

Samobójstwa nie wolno romantyzować   Zdjęcie ilustracyjne Unsplash

O samobójstwach mówić trzeba – nie ulega to dyskusji. Ale mówić umiejętnie: właściwe informowanie może zwiększyć szansę, że osoba w kryzysie samobójczym sięgnie po pomoc, niewłaściwy sposób przedstawiania zachowań samobójczych w mediach zwiększa ryzyko naśladownictwa wśród podatnych osób. Dlatego zarówno WHO jak i polskie Ministerstwo Zdrowia opublikowało rekomendacje, dotyczące informowania o zachowaniach samobójczych. Wśród nich można znaleźć i takie: nie przedstawiaj ofiar samobójstwa lub osób po próbie samobójczej w idealizujący i gloryfikujący sposób. To, co zrobił premier Tusk, a chwilę później Mariusz Błaszczak, było jawnym złamaniem tej zasady. Oby liczne głosy krytyki, jakie wylewają się na nich z różnych stron, były dla polityków wszystkich partii przypomnieniem, że nawet w tak brutalnej grze, jaką bywa polityka, istnieją granice, których naruszać absolutnie nie wolno. 
 

Jeśli Ty albo Twój bliski zmaga się z kryzysem, pamiętaj – nie jesteś sam! Tu możesz znaleźć pomoc:

Samobójstwa nie wolno romantyzować  
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agnieszka Huf