Jan Paweł II wziął na ręce małą dziewczynkę z blond loczkami, ucałował ją, a po chwili osunął się po strzale zamachowca. Świat zaczął gorączkowo szukać dziecka. Wszyscy myśleli, że była Polką. "Gość Niedzielny" do niej dotarł.
"Zamach stał się nieodłączną częścią mojego życia, utożsamiano mnie tylko z tym i miałam po prostu tego dość" - opowiada w rozmowie z Joanną Bątkiewicz-Brożek Sara Bartoli.
"Tej dziewczynki nie było w planach" - pisał o Sarze Bartoli Ali Agca w jednym z listów do dziennikarze Franco Bucarellego. "Z pewnością moja obecność przesądziła o strzale(...) Agca zeznał, iż chciał celować w głowę, a przez mnie mu się nie udało i wszystko się przez to opóźniło" - mówi kobieta.
Od chwili gdy jej matka, skontaktowała się z włoską telewizją, ich dom był nieustannie oblegany przez dziennikarzy i fotoreporterów. Sara miała wtedy zaledwie półtora roku, a już stała się najsłynniejszym dzieckiem na świecie. "...drażniło mnie to, co działo się wokół mnie po zamachu. Wszyscy, zamiast "Sara", mówili do mnie "bambina del Papa". Jakby nadali mi nową tożsamość" - wspomina kobieta.
Jak przyznaje, rodzice nie wyjaśnili jej dokładnie, skąd cały ten szum wokół niej. Zrobili to... dziennikarze. "Na spokojne wyjaśnienia rodzicielskie nie było czasu i miejsca. Przy każdej rocznicy zamachu ktoś chciał mi robić zdjęcie i ze mną rozmawiać. Rodzice starali się mnie chronić, ale nie zawsze się udawało" - mówi Sara.
Przez lata kobieta chciała zerwać z przeszłością, ale się nie udawało. Jej nastawienie - jak mówi w wywiadzie dla "Gościa Niedzielnego" - zmieniło się pod koniec życia Jana Pawła II. Z papieżem nigdy się już nie spotkała. Dlaczego? Więcej w najbliższym numerze "Gościa Niedzielnego".
jad/Gość Niedzielny