Czy w świecie, w którym dobro i zło zostały rozmyte, jest jeszcze miejsce dla westernu w jego klasycznej postaci?
Równo 120 lat temu miała miejsce premiera amerykańskiego filmu „Napad na ekspres” w reżyserii Edwina S. Portera. Obraz był niemy i trwał tylko nieco ponad 10 minut, nie odznaczał się też zbyt skomplikowaną fabułą: opowiadał o grupie bandytów napadającej na pociąg i szeryfie, który wyrusza za nimi w pościg. Miał jednak dość spektakularne zakończenie: w ostatniej scenie jeden z bandytów strzela w stronę widzów. To z pewnością wzmacniało wrażenia odbiorców, dla których sztuka filmowa ciągle jeszcze była nowością. „Napad na ekspres” okazał się hitem, a odtwórca kilku (!) ról w tym obrazie Gilbert M. „Broncho Billy” Anderson stał się wkrótce pierwszą gwiazdą westernów, mimo że, według legendy, tak źle jeździł konno, że trzeba było zatrudnić pierwszego w historii kina dublera kaskadera. Został nim Frank Hanaway, były kawalerzysta armii USA.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Babuchowski