Najwyższy duchowo-polityczny przywódca Iranu Ajatollah Ali Chamenei wezwał kraje muzułmańskie, które utrzymują relacje polityczne z Izraelem, aby zerwały je przynajmniej "na ograniczony czas" - przekazała w niedzielę agencja Reutera.
W przemówieniu wygłoszonym w ośrodku sił powietrznych i kosmicznych irańskiego Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej Chamenei twierdził, że Izrael poniósł porażkę w Strefie Gazy. Jego zdaniem wojskom izraelskim "jak dotąd nie udało się" osiągnąć celu w postaci zniszczenia Hamasu "pomimo zmasowanych bombardowań".
Przywódca Iranu ocenił również, że świadczy to o słabości "Stanów Zjednoczonych i krajów zachodnich", które wspierają Izrael - przekazał Times of Israel. Portal przypomniał przy tym, że władze Iranu określały brutalny atak Hamasu na Izrael z 7 października jako "sukces", ale zaprzeczały, że brały w nim udział.
Szef irańskiego MSZ Hosejn Amir Abdollahian oświadczył tymczasem w niedzielę, że związane z Iranem organizacje "sprytnie dostosowują presję" na Izrael i jego sojuszników. "Grupy oporu wciąż mają niewykorzystane zdolności" do wywierania nacisku na Izrael - zagroził, cytowany przez państwowe media.
Władze Iranu określają sieć wspieranych przez siebie organizacji mianem "osi oporu" przeciwko Izraelowi, natomiast rząd izraelski nazywa je "osią zła". Należą do nich m.in. palestyński Hamas, libański Hezbollah oraz ruch Hutich w Jemenie.
Według agencji Reutera Teheran przekazał dowódcom Hamasu, że nie włączy się w wojnę. Iran, wieloletni protektor Hamasu, będzie w dalszym ciągu udzielał tej grupie wsparcia politycznego i moralnego, ale nie będzie interweniował bezpośrednio - przekazały wysoko postawione źródła palestyńskie i irańskie.
Bezpośredniego włączenia się w konflikt nie zapowiadał również działający w Libanie Hezbollah. Po ataku Hamasu nasilił on jednak ostrzały północnej części Izraela, na które izraelska armia odpowiada ogniem.