Gra w politykę

Leo Messi polskiej polityki na razie stoi i obserwuje. Co najwyżej delikatnie przesuwa się po politycznej murawie, aby dopasować ustawienie innych graczy do swojego planu.

Pojęcia „polityka” ma wiele definicji. Możemy ją określać choćby jako rozumną troskę o dobro wspólne. To i inne wyjaśnienia lepiej lub gorzej opisują nam rzeczywistość. Mnie zwykle najbliżej do prostych definicji i odpowiedzi. Tak jak wybory wygrywa ten, kto zwyczajnie zdobędzie więcej głosów, tak i polityka jest niczym innym jak działaniem mającym na celu zdobycie i utrzymanie władzy. Cała reszta, w tym chęć wprowadzania reform, mają wobec tego nadrzędnego celu charakter drugorzędny.

Z takiego rozumienia polityki wypływa wiele praktycznych wniosków. Choćby tak oczywistych, że polityk zdecydowaną większość swojego czasu musi poświęcać na grę o zdobycie i utrzymanie władzy. Albo takich, że skoro polityka to gra, to ważnym jej elementem jest nie tylko wzmacnianie własnej pozycji, ale i osłabianie przeciwnika. Wreszcie bardzo ważną umiejętnością polityka jest tworzenie sobie wielu opcji. Im bowiem więcej dostępnych rozwiązań, tym łatwiej prowadzić grę. Trochę jak w piłce nożnej – Leo Messi jest geniuszem futbolu właśnie dlatego, że swoim ustawieniem się na boisku nieustannie stwarza co najmniej kilka opcji zagrania.

Obserwując Messiego można nawet żartobliwie powiedzieć, że lepiej mądrze stać niż głupio biegać. Często bowiem najważniejsze rzeczy wcale nie dzieją się tam, gdzie jest piłka albo gdzie biega największa liczba zawodników. To porównanie w moim odczuciu dobrze oddaje negocjacje wokół ogłoszonej w piątek umowy koalicyjnej. W procesie jest powstawania byliśmy świadkami sporego ruchu. Od kilku dni toczy się w mediach dyskusja, co się w tej umowie znalazło, a czego zabrakło. Kto przepchnął swoje postulaty, a czyje propozycje przepadły z kretesem. W efekcie znajdziemy sporo komentarzy mówiących o tym, że ugrupowania tworzące Trzecią Drogę zmusiły koalicyjnych partnerów do rezygnacji z wielu postulatów, w tym dotyczących sfery światopoglądowej. Skutkiem takiego rozwoju wypadków miała być decyzja partii Razem o rezygnacji z udziału w rządzie.

Zapominamy jednak, że wciąż nie usłyszeliśmy końcowego gwizdka. Ba, to nawet nie jest koniec pierwszej połowy meczu. Mając na uwadze konstytucyjne terminy dotyczące procedury powoływania nowego rządu, tzw. „drugi krok” polegający na desygnacji kandydata na premiera przez sejmową większość rozpocznie się dopiero na początku grudnia. To oznacza, że ostateczny skład nowego rządu poznamy za miesiąc. Podpisana w ubiegłym tygodniu umowa koalicyjna to zatem jedynie ciekawa akcja, a proces jej przygotowania służył bardziej rozpoznaniu przeciwnika, poznaniu jego słabych stron i przygotowaniu sobie opcji na dalszą część meczu.

Trudno mi nie odnieść wrażenia, że Donald Tusk – Leo Messi polskiej polityki – na razie stoi i obserwuje. Co najwyżej delikatnie przesuwa się po politycznej murawie, aby dopasować ustawienie innych graczy do swojego planu. On wie, że kluczowe akcje dopiero przed nami. Jeśli tak jest, to wyrzucenie w negocjacjach z umowy koalicyjnej wszystkich (!) postulatów Lewicy, spośród których spora część była przecież także w programie PO, było obliczone na pozbycie się najbardziej ideowej frakcji w postaci partii Razem. Co istotne, doprowadzenie ich do decyzji o wyjściu z nowego rządu niekoniecznie było głównym celem Trzeciej Drogi, ale właśnie Tuska oraz liderów Lewicy Włodzimierza Czarzastego i Roberta Biedronia, dla którym „Razemki” stanowią wewnętrzne zagrożenie. W ten bowiem sposób lider PO osłabia całą Lewicę, a jej liderzy konsolidują swoją władzę w klubie parlamentarnym.

Jednocześnie Donald Tusk dał się wyszaleć PSL i Polsce 2050, którzy mogą mieć poczucie, że wykonali dobrą akcję i za chwilę coś konkretnego ustrzelą. Podobnie cieszyć się może konserwatywna część opinii publicznej, że w umowie koalicyjnej nie ma nic o związkach partnerskich czy aborcji do 12. tygodnia ciąży. To jednak wcale nie oznacza, że takie postulaty za chwilę nie powrócą. Jeśli tylko Donald Tusk uzna, że mu się to opłaca, nie zawaha się ani chwili. Już bez Razem na pokładzie, a z szansą na wchłonięcie osłabionej Lewicy i osłabienie nieco bardziej konserwatywnych ludowców.

Oczywiście sama gra jest fascynująca z perspektywy analityków życia politycznego, ale dla przeciętnego wyborcy nie ma ona większego znaczenia. Cokolwiek pojawi się w najbliższych tygodniach – przecieki, „wiadomości z ostatniej chwili”, etc. – będą one jedynie elementem negocjacji. Dlatego, Drogi Czytelniku, jeśli nie jesteś koneserem takiej gry i interesuje Cię tylko wynik, spokojnie może sobie odpuścić oglądanie całego meczu. Jeśli już jednak go oglądasz, spróbuj nie tyle patrzeć, gdzie jest piłka, ale szukaj Leo Messiego.

Gra w politykę   Posłowie na sali sejmowej podczas posiedzenia inaugurującego X kadencję izby PAP/Paweł Supernak

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Kędzierski