"Dajcie mi punkt podparcia, a poruszę Ziemię" – powiedział w III w p.n.e. Archimedes z Syrakuz. Żartował z tym przesuwaniem?
Badacze sami przyznają, że precyzyjne naprowadzenie asteroidy na odpowiednie tory to najtrudniejszy element operacji. Nie znamy technologii, która by na to pozwalała, ale można sobie wyobrazić, że do pędzącej asteroidy przycumują wysłane z Ziemi bezzałogowe statki kosmiczne, które jak holowniki w porcie będą mogły korygować jej lot. Fantastycznym rozwinięciem tej koncepcji jest – zamiast czekania na odpowiednio dużą asteroidę – sprowadzenie jej we własnym zakresie. Na przykład z pasa asteroid, jaki jest pomiędzy orbitami Marsa i Jowisza, albo ze znacznie bardziej oddalonego od nas rezerwatu planetoid – czyli z tzw. Pasa Kuipera. Także w tym wypadku asteroidzie trzeba byłoby „dodać skrzydeł”, czyli przyczepić do niej silniki, które skierowałyby ją w kierunku Ziemi.
Technologie, których nie ma
Sam pomysł, by zmienić orbitę Ziemi, jest mocno kontrowersyjny. Rozważane przez trzech wspomnianych naukowców pomysły, jak do tego doprowadzić, są jeszcze bardziej fantastyczne. Wszystko opiera się na technologiach, których jeszcze nie ma. Z drugiej strony mamy na ich wymyślenie i udoskonalenie kilkaset milionów lat. Niezależnie od wszystkiego cała operacja będzie wymagała niezwykłej precyzji. Im bliżej Ziemi asteroida przeleci, tym łatwiej będzie Ziemię wytrącić z jej dotychczasowej orbity, ale to wiąże się z kolei ze zwiększonym ryzykiem. Gdyby doszło do zderzenia tak dużej asteroidy z Ziemią, wtedy na pewno nie byłoby czego przenosić na inną orbitę. Z Ziemi nie zostałoby nic albo prawie nic. Nawet sprawnie przeprowadzona akcja przesuwania Ziemi nie gwarantuje sukcesu (czyli przeżycia ludzi). Gdyby bowiem poszerzyć orbitę Ziemi zbyt radykalnie, mogłoby się okazać, że całe życie na niej po prostu zamarznie. Konieczne jest odsuwanie Ziemi od Słońca stopniowo, w małych kroczkach. Nawet gdyby wszystko się udało, nie ma pewności, czy układ planetarny się nie rozpadnie. Planety są ze sobą grawitacyjnie związane. Poruszają się w pewnej doskonałej równowadze. Czy rozhuśtanie jednej cegiełki może spowodować zachwianie całości? Oczywiście, że spowoduje – odpowiadają astrofizycy – wraz ze zmianą orbity Ziemi zmienią się także orbity innych planet. No i pozostaje pytanie, czy bałagan, który spowodujemy, przesuwając Ziemię, nie obróci się przeciwko nam? Dzisiaj nikt nie zna dobrej odpowiedzi na to pytanie. Niepewności jest naprawdę sporo, ale jaka jest alternatywa? – pytają badacze. Jeżeli nie zrobimy nic, Ziemie spłonie. I to akurat jest faktem, którego nikt nie podważa.
Niedopracowane, ale ciekawe
Dziedzina, która miałaby w przyszłości zajmować się nowym meblowaniem planet, już została nazwana inżynierią planetarną (planetary engineering). Ale czy naprawdę w przyszłości będzie trzeba stosować tak radykalne ruchy jak przesuwanie planet? A może po prostu przeniesiemy się z Ziemi na Marsa, planetę bardziej oddaloną od coraz bardziej świecącego Słońca? To wydaje się znacznie prostsze i przede wszystkim łatwiejsze z technologicznego punktu widzenia. Problem w tym, że Czerwona Planeta jest dużo mniejsza od Ziemi, jej średnica to zaledwie połowa średnicy Niebieskiej Planety. Może się okazać, że Mars jest dla nas po prostu za mały. Jest też wielce prawdopodobne, że do tego czasu będzie już dawno przez ludzi skolonizowany. Za Marsem są już tylko gazowe giganty, a one do kolonizacji się nie nadają. No chyba że zamieszkamy na księżycach Jowisza albo Saturna. Tego też nie można wykluczyć, bo na wielu z nich jest woda. Technologia „wspomaganego grawitacyjnie przesuwania ziemskiej orbity” jest ciekawa i… totalnie niedopracowana. To intelektualne ćwiczenie przelane na papier przez trzech fantastów. Ale czy to powód, by o tym nie pisać?
Tomasz Rożek