Nadchodzi kumulacja, jak w Totku, tylko o niebo (dosłownie) lepsza
Po zamachu na Jana Pawła II dla przeciętnego Polaka było oczywiste, kto (z ludzkiej strony) za tym stał. Krążył taki dowcip, że władca ZSRR Leonid Breżniew żalił się współpracownikom: „Ciągle się mylę przez te strefy czasowe. Dzwonię z życzeniami na Kubę, a Fidel już miał urodziny, dzwonię z kondolencjami do Watykanu – a tam jeszcze zamachu nie było!”.
A jednak – choć zamach nie miał się prawa nie udać – nikt nie musiał składać kondolencji. Jakim cudem? Cóż, jakiś publicysta powiedział, że Karol Wojtyła urodził się po to, żeby zostać papieżem. Coś w tym jest. Zazwyczaj Bóg pozwala ludziom decydować według ich uznania. Jednak w przypadku Jana Pawła II najwyraźniej Bóg chciał, aby to on właśnie został Jego namiestnikiem, nie kto inny. Więc też go i ochronił. Karol Wojtyła był prowadzony dla spełnienia jakiejś arcyważnej misji. W tym celu miał objąć stery Kościoła i odpowiednio długo je trzymać. Tą główną misją było z pewnością rozszerzenie kultu Miłosierdzia Bożego. Bóg potwierdził to datą śmierci papieża. Gdy po Wielkanocy choroba Jana Pawła II się nasiliła, wielu czuło, że on odejdzie w Niedzielę Miłosierdzia albo w jej wigilię. Tak się stało. Umarł w wigilię, a był to wieczór pierwszej soboty miesiąca – dnia poświęconego Maryi. Tej, której całe życie powtarzał „Totus Tuus”. Ale już od młodości Karol Wojtyła był blisko tajemnicy Miłosierdzia Bożego. Nawet fizycznie, bo dorastał niedaleko miejsca, w którym żyła i umarła prosta zakonnica o imieniu Faustyna. Ta kobieta zostanie jedną z największych świętych, a na ołtarze wyniesie ją właśnie Jan Paweł II. On też ustanowi pierwszą niedzielę po Wielkanocy świętem miłosierdzia – tak jak w rozmowach z Faustyną życzył sobie Jezus. Ale ciąg symbolicznych zdarzeń wciąż trwa. Wyjątkowe w tym roku Święto Miłosierdzia, bo związane z beatyfikacją papieża Polaka, zajmuje miejsce sztandarowego święta komunizmu. Maj nie zaczyna się już przymusowym pochodem zniewolonych tłumów, upchniętych między młotem a sierpem. Już nie robotnicza krew będzie nam przyświecać, lecz promienie barwy Chrystusowej krwi i wody z Jego boku.
Jezus przez Faustynę mówił o Niedzieli Miłosierdzia: „W dniu tym otwarte są wnętrzności miłosierdzia mego, wylewam całe morze łask na dusze, które się zbliżą do źródła miłosierdzia mojego; (...) niech się nie lęka zbliżyć do mnie żadna dusza, chociażby grzechy jej były jako szkarłat” (Dz. 699).
Nadchodzi – ośmielę się to powiedzieć – najważniejsze wydarzenie w historii Polski. A dla człowieka, który zaryzykuje zaufanie Jezusowi i wyrzuci przed Nim całe swoje paskudztwo, nadchodzi najważniejsze wydarzenie życia.
Franciszek Kucharczak