Zakończył się trzeci lot testowy Tu-154M o numerze bocznym 102 - poinformowała PAP rzeczniczka MSWiA Małgorzata Woźniak. Eksperyment z udziałem członków komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy smoleńskiej odbył się czwartek w rejonie lotniska wojskowego w Mirosławcu.
"Mogę potwierdzić jedynie, że lot testowy się zakończył. Sprawdzane były kolejne elementy, które mogłyby mieć wpływ na ostatnie sekundy lotu tupolewa, który rozbił się pod Smoleńskiem" - powiedziała PAP Woźniak.
Członkowie komisji nie chcą ujawniać żadnych szczegółów ani tego, ani dwóch poprzednich lotów. Jak zaznaczyła Woźniak, podobnie jak w czasie wcześniejszych eksperymentów, na pokładzie samolotu był m.in. wiceszef komisji płk Mirosław Grochowski.
Rzecznik Dowództwa Sił Powietrznych ppłk Robert Kupracz powiedział PAP, że Tu-154M wystartował z Warszawy minutę przed godz. 8 rano. Z kolei mjr Bogdan Ziółkowski, oficer prasowy 12. Komendy Lotniska w Mirosławcu powiedział PAP, że "maszyna przyleciała w rejon bazy ok. godz. 8.25". Mirosławiec był jedynym planowanym rejonem czwartkowego lotu tupolewa.
Dwa poprzednie loty testowe odbyły się w kwietniu. Pierwszy w okolicach lotniska w Powidzu, drugi w pobliżu kilku lotnisk wojskowych: w Powidzu, Poznaniu-Krzesinach i Świdwinie.
Członkowie komisji wcześniej mówili, że eksperyment na Tu-154M 102 ma wykazać m.in. czy załoga samolotu numer 101, który uległ katastrofie, miała dość czasu na przerwanie zniżania i bezpieczne poderwanie samolotu, by odejść na drugi krąg bądź odlecieć na lotnisko zapasowe, a jeśli tak, to odpowiedzieć na pytanie, dlaczego to się nie udało.
Z odczytanych z czarnych skrzynek rozmów załogi wynika bowiem, że kapitan Arkadiusz Protasiuk na ok. 20 sekund przed katastrofą wydał komendę "odchodzimy". Zdaniem polskich ekspertów był to wystarczający czas na wyprowadzenie samolotu, piloci jednak nie zdołali tego zrobić.
W opinii części ekspertów z zakresu lotnictwa, podchodzenie w Smoleńsku do lądowania "w automacie" było niezgodne z procedurami. Według nich samolot może bowiem automatycznie przerwać lądowanie tylko wtedy, gdy na lotnisku jest system naprowadzania samolotów ILS, a takiego w Smoleńsku nie było.
Zdaniem płk. Edmunda Klicha, który był polskim przedstawicielem akredytowanym przy badającym katastrofę Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK), eksperyment na tupolewie ma m.in. wyjaśnić, czy załoga użyła systemu automatycznego przerwania podejścia i odejścia na bezpieczną wysokość.
"Na rejestratorach nie było żadnego znaku, że naciśnięto przycisk +uchod+ (automatycznie przerywa schodzenie i rozpoczyna nabieranie wysokości przez samolot - PAP). Większość specjalistów twierdziła, że naciśnięcie tego przycisku nie daje żadnego znaku na rejestratorze. Daje go dopiero aktywacja systemu automatycznego odejścia. Dopiero eksperyment ma wyjaśnić, że coś takiego zostało uruchomione" - mówił w ub. tygodniu płk Klich.
Szef MSWiA Jerzy Miller mówił wielokrotnie, że prace komisji nie zakończą się, dopóki nie zostanie przeprowadzony eksperyment na drugim tupolewie. Już w kwietniu informował, że komisja jest na etapie podsumowywania prac i można spodziewać się końcowego raportu "w maju, a może w czerwcu", chyba że strona rosyjska przekaże Polsce dokumenty, o które komisja wcześniej występowała.
Ogłoszony w styczniu raport MAK do bezpośrednich przyczyn katastrofy zaliczył zignorowanie ostrzeżeń systemu TAWS, który głosowo ostrzegał o bliskości ziemi i nakazywał poderwanie samolotu.