To był największy pożar w powojennej historii. Do dziś widać jego ślady

Jedni mówią o cudzie, inni o szczęśliwym zbiegu okoliczności. Jedno jest pewne: kapliczka Marii Magdaleny nie miała prawa przetrwać.

Kapliczka stoi w lasach Nadleśnictwa Rud Raciborskich, które trawił największy w powojennej historii pożar na naszym kontynencie i dlatego nie miała prawa przetrwać. Drewniana konstrukcja, mimo że oblana przez strażaków pianą gaśniczą, mogła płonąć niczym pochodnia. Ale przetrwała. A pożar był wówczas ogromny. Był 26 sierpnia 1992 roku około godziny 13.50. Wówczas z wież obserwacyjnych zauważono dym. Kilka ognisk wzdłuż linii kolejowej biegnącej na trasie Racibórz – Kędzierzyn Koźle było zaczątkiem pożaru, który ze względu na liniowy charakter, silne porywy wiatru i dużą jego zmienność był ciężki do opanowania. Pożar trawił las na coraz większym obszarze, angażując w akcję gaśniczą w kulminacyjnym momencie 859 jednostek straży pożarnej, prawie 11 tysięcy osób z różnych służb mundurowych. Ostatecznie po 5 dniach udało się akcję zakończyć, ale dogaszanie pożaru trwało jeszcze kilka tygodni. Powierzchnia pożaru objęła ponad 9 tyś ha. Straty materialne wynikające tylko z przedwczesnego wyrębu lasu jego pracownicy oszacowali na prawie 300 mld złotych. Nie te były jednak najgorsze. Dramat rozegrał się w czasie samej akcji, kiedy życie straciły 3 osoby, dwóch strażaków i jednak nie związana bezpośrednio z akcją. Do dziś w kapliczce Marii Magdaleny odprawiana jest msza w intencji poległych w służbie strażaków.

A sama kapliczka? Jeszcze kilka lat temu bardzo wyraźnie było widać wokół niej młodniki, które zasadzone zostały po wielkim pożarze. Dziś coraz bardziej zaciera się granica, która pokazuje, dokąd ogień doszedł. Mało kto już też przypomina wydarzenia, które miały miejsce na miesiąc przed wybuchem pożaru. Otóż nieznany sprawca ukradł obraz Marii Magdaleny, który przez lokalną ludność od lat jest czczony w tym miejscu. Ponoć po tej kradzieży pojawiły się głosy, że karą za ten czyn może być pożar. Pewnie dlatego mieszkańcy Tworogu Małego, którzy czują się zobowiązani do opieki nad tym miejscem, szybko postanowili ufundować nowy obraz. Miesiąc później wybuchł jednak pożar.

Dokładne dzieje kapliczki w tym miejscu nie są znane, wiele jest legend, które można zasłyszeć. W większości jednak historii przewija się motyw kapliczki, jako wotum wdzięczności za odnalezione w ostępach leśnych dziecko księcia z Rud czy żonę pana w Trachach, czy też jako akt pokutny za złe czyny Pani na zamku w Sławęcicach. Jaka by historia nie była, kult przetrwał. Co roku pod koniec lipca odprawiana jest tu Msza święta odpustowa, a we wrześniu, Msza dziękczynna od strażaków. Warto się w tym miejscu zatrzymać podczas wakacyjnych podróży, by zasłuchać się w pieść, którą nucą okoliczne drzewa, w których zapisana jest cała ta historia.

To był największy pożar w powojennej historii. Do dziś widać jego ślady  

A kiedy już oddamy intencje Marii Magdalenie, warto wyruszyć w teren, by skosztować lokalnej kuchni, choć określanej mianem ciężkiej i wysokokalorycznej, to jednak bardzo smacznej. A kaloryczność kuchni górnośląskiej wypływa z tradycji ludu tej ziemi, którego męska linia zatrudniona była w kopalniach i potrzebowała kalorii, by podołać trudowi pracy górniczej. Jak podkreśla Agnieszka Jasińska z Kulinarnych nawigacji, kuchnia śląska może zachwycić, czego przykładem był XVII już Festiwal Śląskich Smaków, który zwyciężyły jej uczennice z Zespołu Szkół Ponadpodstawowych w Ornontowicach. Przygotowały m.in. wodzionkę, zupę, o której często mówi się, że to zupa biedoty, a tymczasem to zupa, która jest przejawem śląskiej dbałości o to, by nie wyrzucać jedzenia:

Kolejnym daniem przygotowanym przez zespół uczennic ornontowickiej szkoły jest pierś gołębia przygotowana metodą sous-vide.

No i oczywiście, jak w przypadku każdego obiadowego posiłku, na deser musi być coś słodkiego. Choć tzw. kopy można zrobić na wiele sposobów, to ta ornontowicka szczególnie zachwyciła jurorów:

A wracając do śląskiej kuchni Agnieszki Jasińskiej, próbujemy jeszcze rozwiązać zagadkę karbinadli górnośląskich. „Ile kucharek tyle wersji” - mówi Agnieszka - „dawniej karbinadle przygotowywało się jedynie od święta i było to wymieszane mielone mięso wołowe, wieprzowe a nawet królicze. Wcale nie jedzono go, jak dziś na obiad, ale pokrojone na chleb”. Oryginalny karbinadel to taki, w składzie którego znajdziemy również śledzie:

W kuchni śląskiej, ale również Wielkopolskiej, rządzi oberiba, zupa z kalarepy. W jakim regionie powstała? Nikt do końca nie wie, ale nie ma to większego znaczenia. Ważny jest jej smak, o którym opowiada Agnieszka Jasińska z Kulinarnych nawigacji na antenie radia eM:

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Katarzyna Widera-Podsiadło