Władze regionu paryskiego wierzą, że zlikwidują problem niechcianych ciąż u nastolatek, rozdając im kupony na darmowe środki antykoncepcyjne. Rodzice protestują, ale - jak wiadomo - socjaliści lepiej wiedzą, czego potrzeba dziecku niż jego rodzice.
Odtąd każdy ze 160 tys. paryskich licealistów może poprosić szkolną pielęgniarkę o kupony na darmowe środki antykoncepcyjne (pigułki, implanty, a nawet wczesnoporonne spirale). Na tej samej zasadzie umożliwia im się dostęp do testów ciążowych oraz wizyt u internisty czy ginekologa. A wszystko to bez wiedzy i zgody rodziców, na zasadach anonimowości.
Pomysł rządzących regionem Paryża socjalistów ma zwalczyć zjawisko niechcianych ciąż i aborcji u nastolatek. Według oficjalnych danych, swe nienarodzone dzieci zabija rocznie ponad 13 tysięcy nieletnich Francuzek, w tym wiele 15- i 16-latek.
W 2009 roku bardzo podobny system antykoncepcyjnych kuponów dla licealistów wprowadził region południowo-zachodniej Francji - Poitou-Charentes. Inicjatorką tego była przewodnicząca regionu, była kandydatka na prezydenta Segolene Royal. Zaproponowała ona upowszechnienie tej inicjatywy w szkołach w całej Francji. Propozycję tę odrzuciła jednak wówczas rządząca centroprawica prezydenta Nicolasa Sarkozy'ego. Ale i tak obowiązujące od 2001 roku we Francji przepisy pozwalają na wydawanie osobom nieletnim środków antykoncepcyjnych bez zgody rodziców, przy czym - poza nielicznymi wyjątkami - nastolatki muszą za to płacić.
Pomysł z kuponami krytykuje Federacja Rodziców Uczniów Szkół Publicznych (PEEP).
Powodów do protestu jest mnóstwo. Nawet jeśli pominąć argument, że stosowanie środków antykoncepcyjnych jest złem moralnym (z czym nie wszyscy się zgadzają), to już rozdawanie ich nastolatkom bez wiedzy i zgody ich rodziców musi budzić powszechny sprzeciw jako naruszenie prawa rodziców do wychowania własnych dzieci. Nie bez znaczenia jest fakt, że przynajmniej część rozdawanych młodzieży środków ma działanie wczesnoporonne, czyli zabijające poczęte już dziecko. A wszystko to, oczywiście, za pieniądze podatników.
Na dodatek cały ten program jest wyrzucaniem pieniędzy w błoto, bo doświadczenia innych krajów wskazują, że edukacja seksualna, promująca antykoncepcję, nie rozwiązuje problemu ciąż u nastolatek, a tylko go pogłębia. Tak było np. w Wielkiej Brytanii, gdzie systemowa demoralizacja młodzieży w szkołach, zwana dla niepoznaki edukacją seksualną, doprowadziła do wzrostu liczby ciąż u nastolatek. W "pakiecie promocyjnym" brytyjskie społeczeństwo dostało jeszcze wzrost zakażeń chorobami przenoszonymi drogą płciową. Wszystko to dlatego, że przekonywanie młodzieży do "bezpiecznego seksu" powoduje u niej wzrost skłonności do podejmowania ryzykownych zachowań seksualnych.
Już dawno zauważyły to niektóre amerykańskie stany (np. Luizjana) i wprowadziły programy edukacyjne, promujące wśród młodych wstrzemięźliwość seksualną. Do czego to doprowadziło? - 66-procentowy spadek ciąż u niezamężnych nastolatek między rokiem 1991 a 1995 (w USA – przyp. JD) przypisuje się wzrostowi zachowań abstynenckich. 53-procentowy spadek w liczbie ciąż nieletnich między rokiem 1991 a 2001 przypisuje się zmianom w zachowaniach seksualnych, włączając w to abstynencję” – napisał brytyjski naukowiec dr T. Stammers.
Już teraz widać więc, że paryskie rozwiązanie nie przyniesie niczego dobrego. Jak zwykle, gdy pod pozorami dobra dzieją się rzeczy złe.
Jarosław Dudała