Człowiek rodzi się, nie znając swojego Ojca w niebie. I dlatego potrzebuje usynowienia, uleczenia zranionej natury.
Mamy tutaj do czynienia z dwoma różnymi znaczeniami czy poziomami dziecięctwa Bożego. Pierwszy chronologicznie opiera się na fakcie stworzenia. Jesteśmy dziećmi Bożymi nie tylko od urodzenia, ale od poczęcia, jako ludzie po prostu. Gdy dojrzewamy w łonie matki, już czuwa nad nami Boża miłość. Skoro przychodzę na ten świat, to znaczy, że Bóg chciał mojego istnienia i jest moim ojcem jako Stwórca. Przychodzimy jednak na ten świat obciążeni grzechem pierworodnym, grzechem Adama. Dlatego natura ludzka jest zraniona, pozbawiona pierwotnej świętości, skłonna do grzechu. Człowiek rodzi się, nie znając swojego Ojca w niebie. I dlatego potrzebuje usynowienia, uleczenia zranionej natury. To się właśnie dokonuje w sakramencie chrztu, który bywa nazywany aktem adopcji człowieka przez Boga. Wejście w relację z Bogiem, włączenie w zażyłość z Ojcem w niebie, dokonuje się przez wiarę i chrzest. Jezus mówi w rozmowie z Nikodemem o powtórnym narodzeniu dokonującym się z wody i Ducha Świętego (J 3,5). Chrzest włącza człowieka w miłość, która jest w Trójcy Świętej; człowiek otrzymuje zadatek zbawienia, staje się dziedzicem tego skarbu, który przyniósł na ziemię Jezus (odpuszczenie grzechów i życie nadprzyrodzone, nadzieja na niebo). W najpełniejszym znaczeniu dzieckiem Ojca jest Syn, czyli Jezus. My poprzez pośrednictwo Kościoła, przez sakramenty, stajemy się braćmi Chrystusa, czyli adoptowanymi synami i córkami Ojca. Oczywiście sakramenty zakładają wiarę, czyli świadome przyjęcie daru łaski przekazywanej przez nie. W przypadku chrztu dzieci konieczna jest wiara rodziców, którzy deklarują, że wychowają je w wierze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz