„Jan Paweł II doświadczał także cierpienia duchowego, wypływającego z problemów dręczących Kościół, z niesprawiedliwości, z zagrożeń, ze słabości ludzi Kościoła” – powiedział kard. Zenon Grocholewski w rozmowie z KAI. Prefekt Kongregacji ds. Wychowania Katolickiego podkreśla, że Jan Paweł II był chyba jedynym człowiekiem autentycznego dialogu naszych czasów.
Na czele tej korporacji stał Żyd – człowiek o wysokiej kulturze i otwartości. Pewna grupa tych adwokatów przyjechała potem do Rzymu, by odwiedzić nasz Trybunał. Starałem się im wyjaśnić specyfikę naszej pracy w porównaniu z sądownictwem świeckim. Nasi goście byli też na środowej audiencji ogólnej u Ojca Świętego. Postarałem się, aby mogli podejść, porozmawiać. Poinformowałem Jana Pawła II, z kim się spotka. Muszę powiedzieć, że ten amerykański Żyd był zachwycony. Napisał mi potem piękny list, dziękując nie tylko za zapoznanie się z pracą Sygnatury Apostolskiej, ale przede wszystkim za możliwość spotkania z papieżem. Z osobowości Jana Pawła II emanowało bowiem swoiste ciepło i ujmująca serdeczność. Wiele razy słyszałem o nawróceniach, które były owocem spotkania z Ojcem Świętym. Nikt nie wątpił w jego autentyzm, to znaczy, że to, co mówił, było tym, w co on naprawdę wierzył, czym żył na co dzień.
KAI: Do najbardziej dramatycznych wydarzeń pontyfikatu należał zamach z 13 maja 1981. Pojawiały się głosy, że proces beatyfikacyjny Jana Pawła II można by prowadzić także starając się wskazać na jego męczeństwo. Czy w Janie Pawle II można było dostrzec rys męczennika?
– Wydarzenie z 13 czerwca 1981 r. było także cierpieniem całego Kościoła. Nie sądzę jednak, że mamy tutaj do czynienia z męczeństwem w ścisłym tego słowa znaczeniu. W każdym razie papież nie robił z siebie męczennika, choć – po pierwsze – w jego życiu było sporo cierpienia, przeżywanego w łączności z Bogiem; po drugie, na pewno w każdej chwili był gotów oddać życie za Chrystusa, gdyby został postawiony wobec tego rodzaju alternatywy. Cierpienie, związane z życiem i misją Jana Pawła II, było podwójnej natury: fizyczne i duchowe.
Oprócz wspaniałego świadectwa w przeżywaniu choroby, zarówno po wspomnianym zamachu, jak i w ostatnich latach życia, do cierpienia fizycznego można by zaliczyć także fakt, iż papież jest w pewnym sensie więźniem Watykanu. Każdy z nas lubi pospacerować po mieście, odwiedzić przyjaciół, czy swobodnie wyjechać w góry lub nad morze, mieć nieskrępowany kontakt z przyrodą. Tymczasem papież musi być na miejscu. Co prawda Ojciec Święty wymykał się czasem, za wiedzą policji i odpowiednich służb, poza Wieczne Miasto, ale zawsze jego swoboda poruszania się była ograniczona.
KAI: Bez wątpienia Jan Paweł II cierpiał duchowo...
– Jan Paweł II doświadczał także cierpienia duchowego, wypływającego z problemów dręczących Kościół, z niesprawiedliwości, z zagrożeń, ze słabości ludzi Kościoła. Kiedy pracowałem w Najwyższym Trybunale Sygnatury Apostolskiej, informowałem niejednokrotnie Ojca Świętego o sytuacjach trudnych i niezbyt pozytywnych w życiu Kościoła. Osobiście nie potrafiłem wtedy uwolnić się od emocji negatywnych związanych z niektórymi przypadkami. Papież podchodził natomiast do tych kwestii z ogromnym spokojem, nie można go było wyprowadzić z równowagi. Miał wielką ufność w Kościół, był przekonany, że rządzi nim Chrystus, że „bramy piekielne go nie przemogą” – zawsze budziło to mój podziw. Choć na pewno głęboko przeżywał bolesne kwestie.
KAI: Niekiedy pojawiają się opinie, że Jan Paweł II zrobił zbyt mało, by zwalczać zło w Kościele. Czy Ksiądz Kardynał zgadza się z tymi opiniami?
– Cała entuzjastyczna posługa apostolska Jana Pawła II, która budziła i budzi powszechny zachwyt, jego osobista świętość, nauczanie, modlitwa, postawa, sposób przeżywania cierpienia, to wszystko było zwalczaniem zła poprzez prowadzenie do Chrystusa. Zła w Kościele nie wykorzeni się zwykłym karaniem, trzeba przede wszystkim zmienić człowieka, ukierunkować go skutecznie ku Chrystusowi, skłonić do nawrócenia. Papież czynił to bardzo intensywnie. Poza tym zło nazywał jasno po imieniu. Człowiek jednak został obdarzony wolną wolą, a więc może odepchnąć przyjazną dłoń, która chce go prowadzić do realizacji dobra, do zbawienia. Chciałbym też zauważyć, że w perspektywie postawionego pytania warto może przyjrzeć się postawie Jezusa wobec Judasza.