Niektóre banki przesadzają z wysokością spreadów. Jeśli sytuacja się nie poprawi, zaczniemy publikować nazwy tych, które utrzymują najwyższe spready - powiedział w czwartek dziennikarzom wicepremier, minister gospodarki Waldemar Pawlak.
"Chcemy wywrzeć taką miękką presję na instytucje finansowe, aby opamiętały się w ustalaniu spreadów. Pokazujemy, że na rynku są banki, które zarabiają dobrze przy spreadach 5-6 proc., ale są niestety takie przypadki, gdy przekracza to 12-13 proc. i to już jest duża przesada" - mówił w czwartek dziennikarzom Pawlak. "Widać wyraźnie, że tutaj próbuje się zarabiać nie tyle na normalnych - w przypadku kredytu elementach - prowizjach, oprocentowaniu, marży - ale dodatkowo 'skubać' klientów w sposób przesadny" - dodał.
Pawlak nie wykluczył też, że Ministerstwo Gospodarki, które na swoich stronach internetowych publikuje aktualne spready w bankach, zacznie tam wymieniać z nazwy te, które stosują najwyższe. Dotychczas na stronach resortu pojawiają się tylko nazwy banków, stosujących najniższe spready oraz przykłady najwyższych, ale bez nazw konkretnych instytucji.
Minister gospodarki powiedział też, że w jego przekonaniu warto pytać zarządzających tymi instytucjami, czy to jest uczciwe prowadzenie biznesu. "Nie znalazłem żadnej umowy dotyczącej kredytu, gdzie spread byłby wpisany. To nie jest przedmiot umowy, to jest bieżąca polityka i zarządzanie bankiem i w tym przypadku zależy to od bardzo subiektywnej decyzji banku" - dodał Pawlak.
Spread to różnica między kursem kupna a sprzedaży waluty. Udzielając kredytu w obcej walucie bank przelicza kredyt po kursie kupna - niższym - waluty kredytu, natomiast przy spłacie bierze pod uwagę dzienny kurs sprzedaży - wyższy - tej waluty. Spready banki ustalają samodzielnie.
Ministerstwo Gospodarki przygotowało projekt zmiany prawa bankowego, w którym postuluje, by do przeliczania rat kredytów w walutach stosowano średni kurs NBP z dnia poprzedzającego dzień spłaty, a kredytobiorca ma też mieć możliwość spłaty rat w walucie, a nie w złotych.