O tym, że ludzie są dobrzy, o odwadze i upokorzeniu z ks. abp. Józefem Michalikiem rozmawia ks. Marek Gancarczyk
Ks. Marek Gancarczyk: Jak Ksiądz Arcybiskup zareagował na wiadomość o zawartości akt SB na swój temat? Jest w nich zapis, że w 1975 roku ówczesny ks. Michalik został zarejestrowany jako tajny współpracownik.
Ks. abp Józef Michalik: – Było to dla mnie zaskoczenie. Aż do dnia, kiedy Kościelna Komisja Historyczna przedstawiła mi wyniki swojej pracy, nie sądziłem, że mogłem zostać zapisany jako tajny współpracownik. Uważałem dotąd, że pamiętam swój życiorys, a tu nagle okazuje się, że w jakimś punkcie – i to szczególnie dla mnie wrażliwym – zostałem zapisany na listę osób, przed którą całe życie się strzegłem. Której nie tyle się bałem, ale co do której byłem świadomy, że warto ponosić trud, by opierać się pokusom zdobycia sobie łatwiejszej drogi czy pójścia na skróty. A druga myśl, to spojrzenie, że jest w tym jakiś Boży plan, że to upokorzenie jest mi potrzebne.
Kiedy Ksiądz Arcybiskup miał pierwszy kontakt z SB?
– Jako licealista, dobrze zdawałem sobie sprawę z ogólnej sytuacji politycznej, w jakiej znalazła się Polska. Pochodzę ze stron (ksiądz arcybiskup urodził się w Zambrowie – przyp. ks. M. G.), gdzie jeszcze długo po wojnie toczyła się walka z polską partyzantką. Wiedziałem, że rozgrywka po II wojnie światowej toczy się na różnych polach. Dlatego starałem się ukształtować mój własny pogląd na te sprawy i na moje miejsce w życiu. Na pewno nie było w tym miejsca na łatwą drogę.
Pierwszy raz kontakt z SB miałem w seminarium, bodajże na trzecim roku. Wyszło wtedy prawo – o którym zresztą nie wiedziałem – meldowania się, jeżeli przebywa się w danym miejscu dłużej niż tydzień. Nawet u swoich rodziców. Wróciłem z seminarium na wakacje parę miesięcy po wydaniu tego prawa. Po tygodniu przychodzi do mnie, do domu rodzinnego, jakiś pan. Straszył, że popełniłem jakieś okropne przestępstwo wobec państwa, Kościoła i wszystkich ludzi. Tym przestępstwem był… brak zameldowania w domu swoich rodziców. Miałem być za to ukarany zarówno ja, rodzice, jak i seminarium. Po czym zaproponował polubowne rozwiązanie, polegające na tym, bym poszedł na współpracę. Przy okazji, by zrobić na mnie wrażenie, opowiedział mi historię kilku moich kolegów. Propozycji zdecydowanie odmówiłem, na co on zagroził wysokimi karami, a nawet aresztem. Odpowiedziałem, że chętnie pójdę do więzienia, ale współpracy odmawiam. Doskonale to pamiętam, mimo że upłynęło ponad czterdzieści lat. Na koniec zaproponował, bym przynajmniej nikomu o spotkaniu nie powiedział. Przytaknąłem, że dzisiaj nikomu nie powiem, ale jutro rano – proboszczowi, a przy najbliższej okazji rektorowi, co zresztą zrobiłem. Później okazało się, że nie byłem jedynym, którego próbowano złamać.
A następne spotkania z SB?
– W 1969 roku musiałem złożyć podanie o paszport przed wyjazdem na studia do Rzymu. Odebrałem go normalnie, w urzędzie.
Przy tej okazji nie miał Ksiądz Arcybiskup propozycji współpracy?
– Nie, nigdy. Zawsze były to standardowe rozmowy, żeby dobrze reprezentować Polskę Ludową, żeby być uważnym na amerykańskie służby wywiadowcze, które tylko czyhają na młodego studenta, szczególnie księdza. Słuchaliśmy tego z pobłażliwym uśmiechem. Muszę też powiedzieć, że nigdy nie proponowano mi spotkania poza urzędem. Natomiast raz, odbierając paszport w Łomży, urzędnik poprosił mnie, żebym z Rzymu przysłał mu pocztówkę z pozdrowieniami. Dobrze to pamiętam. Powiedziałem: Wybaczy pan, ale nie przyślę pocztówki, ponieważ nie znam pana z innego miejsca jak to biuro paszportowe. Pan pokaże tę pocztówkę moim uczniom, studentom czy przyjaciołom i oni pomyślą, że my się znamy, a przecież tak nie jest. A ja wcale nie muszę wyjechać. Muszę też dodać, że byłem zawsze świadomy, że te rozmowy są nagrywane. W moim środowisku było to jasne. Myśmy się tym dzielili.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
rozmowa z ks. abp. Józefem Michalikiem