O kulisach realizacji „Balladyny” i o tym, jak zrobić film za unijne pieniądze, z reżyserem Dariuszem Zawiślakiem rozmawia Edward Kabiesz.
Edward Kabiesz: Premiera „Balladyny” odbędzie się dokładnie w 200. rocznicę urodzin Słowackiego. Czy to film rocznicowy?
Dariusz Zawiślak: – Duch Słowackiego, niczym duch Komandora z opery „Don Giovanni”, zawita na jubileuszu 200. rocznicy swoich urodzin, która przypada 4 września. We współpracy z biurem promocji miasta Warszawy staramy się zorganizować w tym dniu premierę filmu na placu Bankowym. Nawiasem mówiąc, do obchodów Roku Chopinowskiego przygotowywano się o wiele wcześniej z wielomilionowym budżetem. Natomiast o Słowackim zapomniano. Dopiero na początku stycznia Sejm uchwalił rok 2009 Rokiem Słowackiego; za późno jednak było na zarezerwowanie specjalnych środków w budżecie.
Skąd Pan zatem wziął środki na film?
– Prace nad filmem rozpoczęliśmy w 2005 roku, ubiegając się o pieniądze z funduszu unijnego. Program Media docenił przygotowany przez nas projekt i dofinansował produkcję. Jedną z zasad działania funduszu jest wspieranie produkcji promujących europejskie dziedzictwo kulturowe, a jednocześnie takich filmów, które mają szansę być prezentowane w innych krajach członkowskich Unii. „Balladyna” spełnia wszystkie kryteria postawione przez program. Program Media stał się w pewnym sensie inkubatorem przedsięwzięcia. Warto nadmienić, że Słowacki też nie zajmował się wyłącznie sztuką, był również niezłym biznesmenem. Fundusze inwestował w akcje, m.in. kolei francuskich, a wygenerowane zyski umożliwiły mu nieskrępowaną pracę twórczą.
Dlaczego wybrał Pan właśnie „Balladynę”?
– Uważam, że jest to świetny thriller polityczny. W oryginale trudny do przyswojenia, napisany figurą językową mało już zrozumiałą dla nastolatków, mimo to wciąż aktualny w swym przesłaniu. Do dziś pamiętam moją lekcję z „Balladyną”. Wtedy nauczycielka zaproponowała zabawę w sąd nad Balladyną. Był prokurator, obrońca, oskarżona i świadkowie. Był też sędzia w todze i białej peruce. W tej roli wystąpiłem ja.
Co pozostało w filmie z literackiego pierwowzoru?
– Fabułę filmu oparłem na dramacie. Wszystkie wątki są dokładnie powiązane jak w pierwowzorze. Miejsce książąt i rycerzy zajęli politycy i rekiny finansjery w swych czarnych limuzynach. Nie ma ani dziewczyny mieszkającej w chacie ze słomianym dachem, ani wioskowego parobka. Jest piękna „uptown girl” i bezdomny koczujący pod jej galerią. A była Sekretarz Stanu nazywa się Dr Ash, czyli nosi nazwisko odwołujące się do Popiela. Będzie to z pewnością zabawa w skojarzenia dla widzów. Baśniowość w „Balladynie” reprezentują media, które bajki sprzedają nam już od dawna. Sceną jest ekran telewizyjny, a aktorami kreatorzy wydarzeń, niemający nic wspólnego z relacjonowaniem rzeczywistości.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz