Jaka jest różnica między „Misiem” Stanisława Barei a „Rysiem” Stanisława Tyma? Ano taka, że oglądając autorski film Stanisława Tyma, już po 20 minutach filmu mamy ochotę wyjść z kina.
Zostajemy z nadzieją, że film nas czymś jeszcze zaskoczy. Ale to tylko złudzenia. Komedia Stanisława Tyma jest filmem w pełni autorskim. Reżyser sam napisał scenariusz i wystąpił w głównej roli. W czasie realizacji odżegnywał się od jakichkolwiek nawiązań do „Misia”, ale porównania takie nieuchronnie się nasuwają – choćby ten sam główny bohater, znany już z „Misia” i „Misia 2”, bo tak też określano „Rozmowy kontrolowane” Sylwestra Chęcińskiego.
Tandem Bareja–Tym stworzył w „Misiu” nieśmiertelną postać Ryszarda Ochódzkiego, prezesa klubu sportowego „Tęcza”, człowieka chciwego i bez zasad, krętacza i chama, wplątanego w nieprawdopodobne przygody. Te cechy jego charakteru gwarantowały mu karierę w PRL-u, którego sam był niejako produktem. Taki Dyzma realnego socjalizmu. 25 lat później Ochódzki się postarzał, ale został sobą. Zmieniła się rzeczywistość, w której przyszło mu działać.
Od Misia do Rysia
Film Stanisława Barei wszedł na ekrany w 1981 roku. W tym krótkim okresie wolności przed wprowadzeniem stanu wojennego można było już śmiać się niemal z wszystkiego. Spotkał się z niezbyt przychylnym przyjęciem krytyki. Widzowie odbierali go jednak zupełnie inaczej i wkrótce stał się filmem kultowym. Dzisiaj nie pamiętamy zawiłości dosyć skomplikowanej fabuły, zostały nam w pamięci niezapomniane sceny obrazujące idiotyzmy systemu, w którym żyło społeczeństwo.
Jego codzienność i siermiężność, jak np. słynna scena z przytwierdzonymi do stołu sztućcami w obskurnym barze. „Miś” może służyć jako znakomita pomoc w nauce historii o życiu codziennym w PRL-u, właściwie powinien być szkolną lekturą. Dziesięć lat po premierze „Misia” miała miejsce premiera „Rozmów kontrolowanych” według scenariusza Tyma. Tym razem akcja filmu rozgrywała się w czasie stanu wojennego, kiedy to Ochódzki w wyniku splotu wydarzeń zostaje bohaterem „Solidarności”.
„Ryś” Tyma żyje niestety wyłącznie światłem odbitym. Nie funkcjonuje, jak powinna funkcjonować komedia, własnym, autonomicznym życiem. Tym miał trudne zadanie, jak wszyscy zresztą satyrycy dzisiaj. Liczyć się trzeba najwyżej z autocenzurą, a scena polityczna przypomina często kabaret, który serwuje mało zrozumiałe nieraz dla obserwatora dowcipy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Edward Kabiesz