Z napotkanym na koncercie Tomaszem Zubilewiczem rozmawia Marcin Jakimowicz
Marcin Jakimowicz: Wszyscy martwią się dziś deszczem. Tymczasem w Biblii to symbol wylania łask, błogosławieństwa…
Tomasz Zubilewicz: – Myślę, że na dzisiejszym koncercie ten deszcz nie jest najważniejszy. Sporo bę-dzie się działo na scenie i przed sceną. Mam nadzieję, że Duch Święty nas tak ogarnie, że nie będziemy zwracać uwagi na ulewę, niskie chmury, wiatr.
Doświadczył Pan Ducha Świętego jako łagodnego powiewu wiatru czy wichury kruszącej skały?
– Żeby odczuć jakikolwiek powiew wiatru, najpierw trzeba doświadczyć ciszy. I tak było w moim życiu duchowym. Jako chłopak byłem nawet ministrantem, ale wiara miała dla mnie raczej wymiar dyżurów i „odhaczania” nabożeństw. Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy trafiłem na rekolekcje ewangelizacyjne. Nie doświadczyłem tam nawet wichury, bo ona nie była potrzebna, ale Duch powiał na tyle skutecznie, że ustawił mnie w prawidłowym kierunku. Myślę, że do dziś idę dobrym tropem…
Biblia zawiera sporo symbolicznych opisów pogody. Bóg przyszedł do Abrahama, gdy ten siedział pod dębami Mamre w „najgorętszej porze dnia”. Możemy się domyślać, jak w nim wrzało... Czy doświadczył Pan „najgorętszej pory dnia”? Sytuacji pozornie przeklętej, która potem okazała się łaską?
– Tak! Stało się to w klimatach okołorównikowych, w Indiach. W jednej chwili skradziono mi pieniądze, paszport i lotniczy bilet powrotny. A były to czasy komunizmu, gdy bilety były niemal niedostępne. Wy-jechałem na wyprawę z kolegami i w jednej chwili znalazłem się w beznadziejnej sytuacji. Groziło mi, że kumple wrócą do Polski, a ją będę tkwił w tych Indiach przez dwa tygodnie, a w tym czasie rodzice będą musieli zebrać całe mnóstwo pieniędzy na mój powrotny bilet. To była „najgorętsza pora dnia”. I w tej beznadziejnej sytuacji nagle podszedł do mnie jakiś Hindus i rzucił: – Jesteś Europejczykiem? – Tak. – Jesteś wierzący? – Jak najbardziej! – To zaufaj swojemu Bogu. Nie spodziewałem się takich słów od Hindusa!
I zaufał Pan?
– Tak. Uwierzyłem, że to głos Pana Boga. Dostałem bilet w ciągu kilu dni i popędziłem na lotnisko. Pamiętam, że aby zdążyć, musiałem jechać pod prąd. Uratowało mnie dosłownie kilkadziesiąt sekund, bo ledwie wpadłem na miejsce, pracownik „Aerofłotu” zatrzasnął za mną drzwi.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Marcin Jakimowicz