Ilekroć słyszę w ostatnich dniach o podziałach, które głęboko przeorały polski Kościół, nie wiem, czy śmiać się, czy płakać.
Trzy autokary (w sumie kilkaset osób), które ściągnęły do Warszawy na ingres arcybiskupa Wielgusa, mają być dowodem, że oto stanęliśmy nieomal na pograniczu schizmy. Moje wrażenie jest dokładnie odwrotne. W ubiegłym tygodniu polski Kościół był niesłychanie wprost zjednoczony. Skleiła nas w jedno tragedia rozgrywająca się wokół obsady warszawskiej metropolii.
Wszyscy, jak jeden mąż, patrzyliśmy na to, co się dzieje, z przerażeniem, poczuciem skołowania, smutkiem. Ludzie, szukając wsparcia, rozmawiali o tym, co się dzieje, ze sobą, a nawet (czego dowodzą choćby cytowane w prasie świadectwa) szli do kościołów, by poczuć, że nie są w tej chwili sami, że może tam znajdą odpowiedź na buzujące w głowach pytania.
Czas stawiania pytań powoli się kończy, musimy zacząć szukać odpowiedzi. Trzęsienie ziemi, którego doświadczyliśmy, otworzyło kilka zamkniętych dotąd drzwi. Musimy popracować nad kościelną biurokracją, wziąć się raz, a dobrze, za oczyszczanie pamięci, otworzyć się na nowe pomysły, jeśli idzie o kryteria biskupich nominacji. Może czas „urozmaicić” nieco episkopat, dodając do grona purpuratów zakonników, czy choćby – to już pomysł zgoła rewolucyjny, ale znany na świecie – sprawdzonych w duszpasterskim boju i cenionych przez ludzi proboszczów.
Dlaczego zamiast rozmawiać o tym, chętniej gadamy o frakcjach i podziałach? Bo w czasach kryzysu media opisujące nam świat, a jadące dotąd utartymi koleinami, stają się nieco bezradne. Próbują więc wychwycić nowe trendy i kierunki, wyciągając i pokazując nam przedstawicieli skrajnie różniących się opcji, kreśląc sztabowe mapy konfliktów, przeciwstawiając przeszłość przyszłości.
W jednej z debat pojawiła się teza, że ostatnie wydarzenia to taki wstyd dla polskiego Kościoła, który przecież niedawno tak pięknie witał Papieża. Warto nie dać się na to nabrać i nie próbować na siłę dopasować się do jakiejś frakcji. To, co przeżyli w ubiegłym tygodniu i arcybiskup Wielgus, i polski Kościół, to historia każdego z nas, bo każdy z nas musi czasem – jak mawia młodzież – „zaliczyć glebę”, by później powstać i, mądrzejszy o to doświadczenie, lepiej ruszyć do przodu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Szymon Hołownia, publicysta tygodnia