Kościół nie musi uczyć się globalizacji, Kościół zawsze był globalny i uniwersalny
Gdyby ograniczyć się do czytania gazet, słuchania radia i oglądania telewizji, to można by pomyśleć, że Kościół nie ma większych zmartwień niż zasoby IPN-u. Pewnie jednak zmartwień jest więcej, ale – co najważniejsze – jest też bardzo dużo radości. Z powodu tych wszystkich sensacji z przełomu roku łatwo było zapomnieć, że wciąż trwa czas, który w Polsce jest bardzo radosny – aż do 2 lutego cieszymy się przecież z powodu świąt Bożego Narodzenia. To bardzo polska przyjemność, Zachód cieszy się raczej przed świętami.
W ubiegłą niedzielę pojechałem się radować do Syryni.
Dla mieszkańca Katowic to bardzo ważna miejscowość, bo stamtąd pochodzi najstarszy katowicki zabytek – drewniany kościółek św. Michała, zakupiony przez miasto jeszcze przed wojną (nawiasem mówiąc, jeden z nielicznych, jeśli nie jedyny w Polsce kościół katolicki, który należy do miasta, a nie do Kościoła). W ubiegłym roku w syryńskim kościele zamontowano nowe organy, pochodzące z Niemiec. Na nich właśnie grał w niedzielę kolędy prof. Julian Gembalski, a śpiewała jego młodsza koleżanka Elżbieta Grodzka-Łopuszyńska. No i jak tu się nie weselić: kolędy nieuchronnie wprawiają słuchacza w dobry nastrój. Instrument był niemiecki, kolędy przede wszystkim polskie, ale trafiły się też węgierska, amerykańska i łacińska.
Nie zabrakło oczywiście najsłynniejszej – „Cichej nocy”, która powstała w okolicach Salzburga. Kościół nie musi bowiem uczyć się globalizacji, Kościół zawsze był globalny i uniwersalny. To poczucie ponadgranicznej i ponadkulturowej wspólnoty stało się jeszcze bardziej dojmujące, ponieważ spotkałem w Syryni dwie siostry salwatorianki, które wpadły tu na chwilę, bo w zasadzie swoje powołanie realizują w Kongu. I nagle znaleźliśmy się z dala od naszych problemów, osiemset kilometrów od najbliższego lotniska. Bieda straszna, dobre drogi to takie, którymi 300 km przejeżdża się w 10 godzin, z europejskiego punktu widzenia – jądro ciemności. A jednak i tam jest Kościół, i tam jest radość, i tam rodzice dokonują heroicznych wysiłków, by ich dzieci mogły się uczyć. Pomyśleć, że tę ostatnią radość można sprezentować za pięć dolarów miesięcznie, bo tyle wynosi czesne w szkole podstawowej!
Łatwo popaść w smutek, jeśli człowiek jest sam i czuje się otoczony przez obcych. Na szczęście to nie jest sytuacja, w której mogliby się znaleźć chrześcijanie. Na zakończenie koncertu prof. Gembalski zaproponował, byśmy zaśpiewali „Bóg się rodzi” w tempie żywszym niż zazwyczaj, bo to przecież czas radości, a nie zawodzenia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim