Kampania wyborcza była relacjonowana w telewizji jako walka PO z PIS-em, jak gdyby nie chodziło o wybór gospodarzy małych ojczyzn, ale o leczenie kompleksów głównych partii
Od pewnego czasu czekam z napięciem na kolejne wydanie Wiadomości w I programie TVP. Nie dlatego, żebym oczekiwał jakiejś ważnej informacji, bo po kilkudziesięciu latach obcowania z telewizją wydaje mi się, że nie tylko widziałem już wszystkie filmy, które były do zobaczenia, ale znam też większość doniesień bieżących i mało co mnie zaskakuje. Czekam na trwający kilka sekund widok jednej z polskich miejscowości, codziennie innej (chociaż i tu zdarzają się powtórzenia). Parę dni temu był Chorzów, potem Białystok, Lublin, widziałem Zakopane.
Bywają dni, gdy owe obrazki są najciekawszymi elementami serwisu informacyjnego. Są to także rzadkie w naszej telewizji obiektywne doniesienia „na żywo” z tak zwanego terenu. Po nich następuje sygnał i dalej już rutyna: koncentracja na wydarzeniach rozgrywających się w kilku gabinetach położonych w centrum stolicy. Nie tylko telewizja publiczna cierpi na ostry centralizm, najważniejsi nadawcy w naszym kraju również rzadko wychodzą poza stołeczne opłotki. Na żywo transmituje się z prowincji programy poświęcone jakimś wyjątkowo paskudnym zbrodniom albo innym patologiom. Prywatne telewizje mają swoją własną politykę, ale polityka TVP, ograniczająca emisję ośrodków regionalnych do ledwie paru godzin na dobę, musi budzić wzburzenie.
Skończyła się pierwsza tura wyborów samorządowych. W wieczór wyborczy TVP obsługiwała tylko pięć miast, ze szczególnym uwzględnieniem stolicy. Zresztą cała kampania wyborcza była relacjonowana jako walka PO z PiS-em, jak gdyby nie chodziło o wybór gospodarzy małych ojczyzn, ale o leczenie kompleksów głównych partii. „Bitwa warszawska” tak bardzo zawładnęła wyobraźnią dziennikarzy, że przeciętny wyborca mógł się zdziwić, iż na listach kandydatów nie odnalazł nazwisk Marcinkiewicza i Gronkiewicz-Waltz. Biedni warszawiacy, którzy płacą za stołeczność ograniczeniem wyboru do polityków traktujących ratusz jak przystanek w podróży na Wiejską, Aleje Ujazdowskie lub na Krakowskie Przedmieście.
Współczuję im również dlatego, że najważniejsze media prowadzą od lat politykę antagonizowania stolicy i reszty kraju. Jakiż bowiem może być stan ducha prowincjuszy, którzy przez kilka godzin relacji z wyborów samorządowych w kółko słyszą jedynie „Marcinkiewicz, Gronkiewicz, Borowski”? Całe to gadanie o samorządności, o święcie demokracji lokalnej, o małych ojczyznach nie jest warte funta kłaków, skoro telewizje interesują się tylko meczem PO–PiS na ringu warszawskim. Reszta istnieje przez kilka sekund o 19.30.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim