Prawdę powiedziawszy, wybrzydzając na polityków, wybrzydzamy na ich elektorat, czyli często sami na siebie
Astronomicznie rzecz biorąc, Jan Paweł II umarł rok temu. Ale powrót Pielgrzyma do domu Ojca nastąpił w bardzo szczególnym momencie roku. Bardzo szczególnym dla każdego wierzącego i na pewno bardzo szczególnym dla niego: było to w wigilię święta Miłosierdzia Bożego. Być może ta data, tak przepojona symboliką, jest w tym kontekście ważniejsza od sekwencji cyfr wpisanych do aktu zgonu. Ważniejsza nie tylko dla wierzących, ale i dla tych, którzy uznali za stosowne chełpić się, że nie płakali po Papieżu. Miłosierdzie Boże nie zna bowiem granic i obejmuje nawet bezgraniczną głupotę.
Nie, nie chcę się pastwić nad „niepłaczącymi”; ich oczy były suche, ale przynajmniej szczere. Za to niejeden płaczący już dawno zapomniał o szlachetnych porywach serca i składanych w przypływie emocji obietnicach. Nie, nie chcę się pastwić nad politykami, odwiedzającymi kościoły w Toruniu, Łagiewnikach, na Jasnej Górze, w Rzymie, a po wyjściu z kruchty... ech, szkoda gadać. Ale pastwienie się nad politykami jest ostatnio tak popularne, że staniało okrutnie.
Nie po to ludzie płacą za „Gościa”, żeby w środku znajdować taniochę. Prawdę powiedziawszy, wybrzydzając na polityków, wybrzydzamy na ich elektorat, czyli często sami na siebie. A do siebie trzeba zachować dystans, bo inaczej człowiek popada w narcyzm albo depresję. Trzeba też z dystansem patrzeć na aktorów politycznej sceny. Ich zawód polega na tym, żeby miotali na siebie nawzajem obelgi i kłócili się zawzięcie. Można nie lubić boksu, ale od bokserów nikt nie oczekuje, że się będą głaskać po głowach. Sygnałem prawdziwego zagrożenia dla demokracji będzie powszechna zgoda – znak niechybny jakichś knowań.
Mimo wszystko rok temu wierzyliśmy przez chwilę, że powszechna zgoda bez knucia jest możliwa. Ja się wzruszyłem, gdy kibice w całej Polsce, idąc śladem szalikowców „Wisły” i „Cracovii”, jednali się na stadionach. Teraz znów się tłuką, a niekiedy zabijają. Przypominają się słowa dość nieciekawej postaci – Bolesława Piaseckiego, lidera katolików kolaborantów z czasów komunizmu. Przy okazji kolejnego zrywu narodowego studził zapał entuzjastów, twierdząc, że lud powstaje rzadko i na krótko. Niestety, ze statystycznego punktu widzenia miał rację. Masowe uniesienia mają też to do siebie, że obietnice składane przez tłum nie zobowiązują nikogo w sposób szczególny. O ślubach podjętych w cichości serca nie dowiemy się pewnie nigdy. Chyba że zdziwi nas kiedyś czyjeś postępowanie wbrew etykiecie wilczego stada: może to będzie znak, że pokolenie JP II jednak istnieje.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Maciej Sablik, matematyk, dziekan Wydziału Matematyki, Fizyki i Chemii na Uniwersytecie Śląskim