Problem w tym, że budżet państwa i stopy podatkowe ustalają politycy, a ci kierują się racjami politycznymi, nieraz odległymi od ekonomicznych. Całe szczęście, że politycy nie są władni decydować o wartości pieniądza
Na ekranie w audycji z młodymi ludźmi znajoma twarz senatora. Przekonuje ich, że dla niego najważniejszym celem jest dać ludziom pracę. Bardzo słusznie, pomyślałem sobie, nie umiejąc jakoś opędzić się od wątpliwości, czy pan senator osobiście daje komuś pracę (poza tymi, których zatrudnia za otrzymane w tym celu 10 tys. PLN). Sprawa wyjaśniła się atoli szybko. Zachwalając program wyborczy swej partii, powiedział: „państwo, które nie daje ludziom pracy, nie ma racji bytu”. Czyli: państwo ma być powszechnym pracodawcą.
Znaczy to, że albo rozbuduje w nieskończoność administrację, by wciąż zatrudniać nowych ludzi (ale skąd weźmie pieniądze na płace?), albo upaństwowi się na powrót przedsiębiorstwa. Tyle że właśnie to przeżywaliśmy, a pamiętam wypowiedź jednego z ostatnich premierów PRL: „ludzie udają, że pracują, a państwo udaje, że ich wynagradza”.
Nie wierzę, by pan senator nie wiedział, że droga do radykalnego zmniejszenia bezrobocia nie wiedzie przez rozbudowę państwa-molocha czy powrót do gospodarki centralnie sterowanej. On po prostu liczy na to, że – jak już nieraz – wyborcy uwierzą w czarodziejskie możliwości polityków mówiących akurat to, co chcieliby słyszeć. A przy obecnej skali bezrobocia zapowiedź „państwo da pracę” łatwo znajduje posłuch.
A przecież nie chodzi o pracę, lecz o pracę wynagradzaną. By wynagrodzić, trzeba mieć pieniądze, a państwo nie wypracowuje pieniędzy, lecz ma je z podatków zapłaconych przez ludzi, co pieniądze zarobili. A to wymaga, by byli tacy, co potrzebują pracy i są gotowi ją „dać” oraz wynagrodzić. Państwo opiera się na założeniu, że znajdą się ludzie przedsiębiorczy, co puszczą pieniądze w obieg, dzięki czemu inni zarobią, a państwo będzie miało zapewniony dochód z podatków. Siła finansowa państwa zależy od wydajności i efektywności gospodarki. Państwo i gospodarka są wzajemnie zdane na siebie: państwo winno sprzyjać jej rozkwitowi, gospodarka zabezpiecza państwu finanse. Troska państwa o ich dopływ oznacza zarazem troskę o ich źródła, czyli o podatników.
Sensowna polityka podatkowa to przedmiot ciągłych sporów: jak zrobić, by zarazem państwu starczyło i przedsiębiorcy wyszli na swoje, oto pytanie! Problem w tym, że budżet państwa i stopy podatkowe ustalają politycy, a ci kierują się racjami politycznymi, nieraz odległymi od ekonomicznych. Całe szczęście, że politycy nie są władni decydować o wartości pieniądza. Te sprawy pozostawia się w gestii fachowców, czyli banku narodowego, który jedynie ma prawo emitować pieniądze, ustala stopy procentowe i trzyma w ryzach ilość pieniędzy będących w obiegu. Zmusza to do oszczędności i zapobiega uleganiu pokusie dawania. Niestety, nie dość konsekwentnie, jak tego dowiódł ostatnio polski sejm i jak to obiecuje wspomniany pan senator.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Remigiusz Sobański, profesor prawa kanonicznego