17 grudnia 1970 r. ok. godz. 6.00 w okolicach przystanku kolejowego Gdynia Stocznia wojsko i milicja otworzyły ogień do zdążających do zakładu pracy stoczniowców, którzy posłuchali apelu wicepremiera PRL Stanisława Kociołka, aby wrócić do pracy. Nie był to koniec okrutnych zdarzeń tego dnia.
"Jeszcze raz ponawiam, stoczniowcy, adresowane do was wezwanie: przystąpcie do normalnej pracy. Są do tego wszystkie warunki" - mówił Kociołek w lokalnej telewizji i radiu, niespełna 10 godzin wcześniej, 16 grudnia wieczorem.
"Ci ludzie, robotnicy, stoczniowcy, oni nie uczestniczyli w manifestacji, w demonstracji, nie przyszli tu z zamiarem przeciwstawienia się czemukolwiek. Oni po prostu szli wykonać swoje codzienne zadanie, zarobić na chleb dla swoich najbliższych. I zginęli" - powiedział w Gdyni podczas obchodów 50. rocznicy masakry robotników Wybrzeża prezydent Andrzej Duda. "To jedno z najbardziej symbolicznych wydarzeń całego okresu rządów komunistycznych w Polsce po 1945 r." - ocenił.
W okolicach przystanku kolejowego Gdynia Stocznia zastrzelono wówczas 16 bezbronnych osób.
Stanisław Kociołek, który nakłaniał w telewizyjnym wystąpieniu strajkujących do podjęcia pracy, wiedział, że stocznia ma zostać zablokowana przez wojsko już następnego dnia rano. Po wydarzeniach grudniowych stracił wprawdzie miejsce w Biurze Politycznym KC PZPR - "za karę" został wieloletnim ambasadorem PRL m.in. w Moskwie, Tunezji i Luksemburgu. W latach 1980-1982 był I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Warszawie. Za swe działania nigdy nie poniósł odpowiedzialności karnej. Ukarany został jedynie moralnie - jako "kat Trójmiasta" został wymieniony z imienia i nazwiska m.in. w "Balladzie o Janku Wiśniewskim" autorstwa Krzysztofa Dowgiałło (muzyka Mieczysław Cholewa) oraz w powieści "Turbot" noblisty Gntera Grassa.
Tragicznym symbolem Grudnia '70 stało się zdjęcie pochodu niosącego na drzwiach ciało zastrzelonego młodego człowieka i pokrwawioną biało-czerwoną flagę - zamordowanym był osiemnastoletni Zbigniew Godlewski, pracownik Stoczni Gdyńskiej im. Komuny Paryskiej.
Zbigniew Godlewski, podobnie jak inne ofiary gdyńskiej masakry, został pochowany potajemnie, pod osłoną nocy na cmentarzu w Gdańsku-Oliwie. Rok później rodzina zdołała doprowadzić do ekshumacji i przeniesienia szczątków do rodzinnego Elbląga. Obecnie jedna z ulic w tym mieście nosi imię zabitego młodego stoczniowca. Ulica Godlewskiego jest też w Zielonej Górze, gdzie się urodził. Z kolei Gdynia uczciła nie człowieka, lecz legendę. Patronem ulicy, na której 17 grudnia 1970 r. zamordowano idących do pracy stoczniowców został Janek Wiśniewski.
Godlewskiego uważa się za pierwowzór bohatera piosenki "Janek Wiśniewski padł", choć podobnych tragedii wydarzyło się wówczas więcej.
W bestialski sposób "pobity przez nieustalonych funkcjonariuszy MO" został siedemnastoletni uczeń szkoły zawodowej Wiesław Kasprzycki - doznał obrażeń kręgosłupa, nerek, urazu głowy ze wstrząśnieniem mózgu, co spowodowało u niego ciężką, nieuleczalną chorobę.
17 grudnia Kasprzycki szedł aleją Czołgistów do matki pracującej jako pielęgniarka w szpitalu. Został zatrzymany przez milicyjny patrol. "Znalazłem się na posadzce. Dopadło mnie trzech, zaczęli kopać. Nie straciłem wtedy przytomności, to było tylko takie przywitanie" - wspominał. "Zaczęli nas strzyc takimi myśliwskimi nożami. Ja nie miałem długich włosów, to bardziej cierpiałem. Równocześnie przynieśli drewniany fotel" - opowiadał po latach Kasprzycki. "Wybierali niektórych, kazali przekładać się przez ten fotel i bili () na oślep, na odlew, gdzie popadło. Cofaliśmy się pod jedną ścianę, pod drugą. Skóra po uderzeniach zaczęła pękać, krwawić, na podłodze zrobiła się maź z krwi i włosów" - opisywał.
Relację Kasprzyckiego - przywołującą obrazy okrucieństw i zbrodni gestapo, NKWD czy stalinowskiej bezpieki - zapisał prof. Jerzy Eisler w publikacji "Grudzień 1970".
"Kasprzycki był jeszcze bity pałkami różnej długości przez funkcjonariuszy ustawionych w szpaler" - napisał prof. Eisler. "W końcu wylądował wśród zwłok leżących na dole w gmachu Prezydium. Tam nagiego wśród trupów znalazł go komandor dr Kunert, który zauważył, że jest jeszcze ciepły, zadzwonił po pogotowie i w stanie śmierci klinicznej odwieziono Kasprzyckiego do Szpitala Miejskiego" - dodał.
Po długotrwałym leczeniu, Kasprzycki, który zapadł na padaczkę pourazową, został młodym rencistą, "osiemnastoletnim wojennym inwalidą w czasach pokoju" - podsumował prof. Jery Eisler. Wiesław Kasprzycki zmarł 23 kwietnia 2019 r. mając 65 lat. Jego postać przywołał Antoni Krauze w zrealizowanym w 2010 r. filmie fabularnym "Czarny czwartek".
Drzwi, na których niesiono zabitego Zbigniewa Godlewskiego, odnalazła w 1981 r. w męskiej ubikacji gdańskiej dyrekcji Polskich Kolei Państwowych ówczesna reporterka "Tygodnika Solidarność" Małgorzata Niezabitowska. "Byłam pewna, że one zaginęły" - opowiadała w 2010 r. w TVN 24. "Były dokładnie takie jak w czasach PRL-u: niepomalowane, brudne, z odłażącą farbą" - opisywała Niezabitowska. Uczestnicy pamiętnego pochodu opowiedzieli jej, jak to się stało. "Jak nieśli je, jak te drzwi się znalazły pod prezydium, gdzie mieszkał jeden z pracowników. Zobaczył na drugi dzień te drzwi, bo porzucono je w pewnym momencie podczas walk z milicją. Przywieźli je na drugi dzień i mówią: no musieliśmy to przywieźć, bo w tym czasie nie można było korzystać z ubikacji" - mówiła Niezabitowska, wspominając okoliczności, w jakich zbierała informacje do reportażu o drzwiach - jednego z symboli masakry na Wybrzeżu.
Obecnie historyczne drzwi są w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa w Gdyni, utworzonej przez ks. Hilarego Jastaka kaplicy Stoczniowców, Portowców i Ludzi Morza. Przechowywana jest tam również zakrwawiona polska flaga niesiona w pochodzie.
"17 grudnia, w +czarny czwartek+ ksiądz prałat odprawił pierwszą w Polsce mszę św. w intencji zamordowanych na ulicach Gdyni. Natychmiast zorganizował wszechstronną pomoc poszkodowanym i potrzebującym, a zwłaszcza rodzinom ofiar. Po grudniowej tragedii ksiądz Hilary Jastak gromadził informacje o zabitych i represjonowanych, chcąc stworzyć prawdziwy obraz wydarzeń, przygotowywał memoriały" - przypomniano na stronie "Gdyński Panteon". "17 stycznia 1971 r. ks. Hilary Jastak wysłał list do prymasa Stefana Wyszyńskiego, w którym opisał przebieg wydarzeń" - dodano.
"Dlaczego w Gdyni Stoczni w czwartek, 17 grudnia 1970 roku urządzono pułapkę, do której zagoniono ludzi i otwarto do nich ogień z broni maszynowej? Odpowiedź jest aż nieludzko prosta: właśnie po to, by do nich strzelać. Trzy dni wcześniej upokarzani od lat ludzie zbuntowali się, gdy tuż przed świętami Bożego Narodzenia wprowadzona została drastyczna podwyżka cen żywności. Wyszli na ulice najpierw w Gdańsku, następnego dnia w Gdyni. Masakra gdyńska była zemstą: miała robotników nauczyć rozumu, pokazać, że +kto podnosi rękę na władzę ludową, temu władza tę rękę utnie+ - jak to w 1956 roku sformułował Józef Cyrankiewicz" - napisał Paweł Kukla na stronie Gdynia.pl 15 grudnia 2020 r.