Mamy dziś o wiele więcej marnotrawnych ojców niż synów.
Dziś mamy o wiele więcej marnotrawnych ojców niż synów. Jako dopełnienie tematu powrotu, Kościół zaproponował nam dzisiaj lekcję o wejściu Izraela do ziemi obiecanej. Ustała manna, od tego dnia żywili się z plonu tej krainy, chlebami przaśnymi i ziarnami prażonymi. Czyż manna była gorszym pokarmem? Wcale nie, była pokarmem delikatnym jak wyrozumiałość, ale Izrael wszedł w nowy etap swej wiary, w etap zdobycia ojczyzny. Pokarmy od tej chwili musiały mieć smak walki, dlatego zaczęli jeść chleby. Jaką mannę otrzymał syn marnotrawny, gdy postanowił wrócić do Ojca? Zapewne manną tą była najsłodsza tęsknota.
Na każdym etapie życia jesteśmy karmieni innym pokarmem duchowym: tęsknotą, bezwzględną
walką duchową, wyrozumiałością nieba. Ojciec nigdy nie przestaje nas wspierać duchowym pożywieniem. Leo Rock pisał: „Wyobraźmy sobie, że pewien mężczyzna trzyma w objęciach swojego nowo narodzonego syna i zwraca się do niego słowami: wróć do mnie, kiedy będziesz dorosłym człowiekiem, a wtedy będę cię kochał – wtedy będę twoim ojcem, zaś ty będziesz moim synem. Ojciec taki zniszczyłby w ten sposób istotę ojcostwa i synostwa, rozdeptując ziarno nasienia wraz z zapisanymi w nim poszczególnymi etapami życia.
Jeśli bowiem ktoś nie potrafi kochać noworodka, niemowlęcia, dziecka, nastolatka, to jakie czary sprawią, że pokocha osobę dorosłą?”. Bóg kocha nas nie tylko w naturalnych etapach rozwoju. Nie uwierzyłbym w miłość Boga do mnie teraz, gdy jestem dorosły, gdybym nie widział Go kochającego wtedy, gdy byłem niemowlakiem w wierze, gdy byłem dziecinny w swoich pragnieniach grzechu, gdy byłem jak nastolatek uparty i zarozumiały. Co z tego wynika? Bardzo ważny wniosek: Bóg kocha nas nawet wtedy, gdy jesteśmy zupełnie niedojrzali do powrotu, nawet wtedy, gdy trwonimy Jego dary i umiłowanie zamieniamy na żądze. Kocha nas, gdy jesteśmy w chlewie Epikura i wtedy, gdy już stwierdzamy, że nie mamy prawa uznawać się za jego dzieci. Kocha nas, gdy czujemy wstręt do siebie i nie mając już gdzie iść, wracamy do Niego. Kocha nas, choć wie, że nie dlatego wracamy do Niego, bo zatęskniliśmy, tylko dlatego, że nie mamy już gdzie wrócić. Kocha nas i czeka.
A skoro kocha, to i cierpi. Czyż to możliwe? Kto by mógł coś takiego zapisać, że Bóg cierpi z powodu naszego oddalenia? Bóg cierpi miłość do człowieka, który nie cierpi miłości Boga. O. Francis Varillon odważył się napisać dzieło „Cierpienie Boga”. Tytuł, który może budzić wahanie w sercu ateisty i zwątpienie w umyśle niejednego teologa. Ale czy można uwierzyć w miłość, która nie cierpi? Ojciec, który kocha i nie cierpi z powodu utraty syna, byłby podejrzany w swym ojcostwie. Dobry, kochający Bóg jest głęboko poruszony grzechem, który niszczy jego dzieci. Jaki ojciec by nie cierpiał, widząc własnego syna w chlewie? Chyba tylko marnotrawny!
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
o. Augustyn Pelanowski OSPPE