Słowo „rekolekcje” pochodzi od recolere – zbierać na nowo, powtórnie. Wszyscy potrzebujemy takiego cza-su, w którym mamy szansę pozbierać się, uporządkować nieco swój świat, zobaczyć sprawy z pewnego dystansu, nabrać świeżości w wierze, modlitwie, w ludzkich relacjach...
Życie ducha musi się czymś karmić, tak samo jak życie ciała. Rekolekcje to czas regeneracji ducha. To czas dla Boga, i dlatego – w najgłębszym sensie – dla siebie. Pokarm jest zawsze ten sam. Jest nim Słowo Boga – Boża opowieść o sobie samym, ale także i o mnie. Rekolekcje muszą być czasem głoszenia Słowa. Wydaje mi się, że ludzie wciąż chcą słuchać. Oczekują na słowo, które ich poruszy, dotknie, pobudzi do myślenia, może do modlitwy, da nowy impuls, zapali nowe światełko. Czy klasyczne rekolekcje parafialne oparte na porządnym kazaniu trzeba wyrzucić do lamusa? Jeśli mają polegać na tym, że tzw. zawodowy rekolekcjonista dramatycznym tonem opowiada przez 15 minut łzawą moralizatorską historyjkę, a przez następne 15 tym samym wysokim tonem zaprasza na nauki stanowe, to zdecydowanie tak. Dziś już się tak nie da. Wierzę jednak, że dobry kaznodzieja jest wciąż kimś oczekiwanym na rekolekcjach.
Nie chodzi bynajmniej o fajerwerki. Ktoś, kto potrafi mówić po ludzku o Bożych sprawach, pomaga ludziom patrzeć po Bożemu na ludzkie sprawy. W tym sensie najbardziej klasyczne, zwyczajne rekolekcje mogą być dla wielu parafian prawdziwym duchowym oddechem, łaską. Jednocześnie niewątpliwie warto szukać nowych dróg. Sporo ludzi szuka dziś czegoś więcej niż tylko dobrego kazania. I Bogu dzięki, że jest taki głód. Są tacy, którzy potrzebują duchowej rozmowy, medytacji, pogłębionych konferencji na konkretne tematy. Określone grupy ludzi mają swoje konkretne duchowe potrzeby (młodzież, studenci, osoby samotne, małżonkowie w kryzysie itd.).
Nawet najlepsze rekolekcje parafialne nie sprostają takim wymaganiom. Dlatego wielką szansą są rekolekcje w domach rekolekcyjnych lub w parafiach, które nie będą powielały dawnego schematu, ale będą różnicowały swoją ofertę, tak żeby ich potencjalni odbiorcy wiedzieli, czego mogą się spodziewać. Wystarczy zajrzeć np. do salwatoriańskiego Centrum Formacji Duchowej, promującego rekolekcje metodą lectio divina, żeby się przekonać, że chętnych nie brakuje. Pan Jezus użył kiedyś mało eleganckiego przysłowia: „Gdzie jest padlina, zgromadzą się i sępy” (Łk 17,37). Myślę, że można je odnieść do rekolekcji.
Nawet te najbardziej nieudane rekolekcje mogą okazać się owocne duchowo. Bóg lubi nas zaskakiwać. Warto być gotowym na Jego niespodzianki. Wiele zależy od takiego duchowego nastawienia uczestników rekolekcji. Ta prawda nigdy nie może zwalniać duchownych od wysiłku. Do nich należy, by sprawę rekolekcji (każdych!) traktowali nie tyle jako nabożną tradycję, ale autentyczną walkę o ratowanie dusz. Każde rekolekcje mogą być ostatnie – ta przestroga powinna mobilizować zarówno kaznodziejów, jak i uczestników. Brzmi staroświecko, co nie znaczy, że jest nieprawdziwe.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz