Ludzie żyją często w buncie przeciwko sobie. Widzą to, czego im brak, a nie to, co mają. Życie bywa strasznie trudne. Ale każde jest bezcennym darem. W betlejemskim świetle widać to wyraźniej.
Jest kilka prostych testów na wewnętrzną pogodę ducha. Pierwszym może być Twoja reakcja na tytuł tego tekstu. Zdenerwował Cię (to nie o mnie! jakie to banalne!) czy wywołał uśmiech (no tak, właściwie, czemu nie)? Drugi popularny przykład. Patrzysz na szklankę wypełnioną do połowy wodą. Jak reagujesz? „O, fajnie, jest jeszcze pół szklanki wody” lub „jest tylko pół szklanki wody, a gdzie reszta”. I jeszcze inny sprawdzian. Ryk budzika wyrywa Cię rano ze snu. Do świadomości przebija się prawda: czeka mnie nowy dzień. Jak reagujesz? „Kolejny dzień, kolejna szansa, nowe możliwości, ciekawe, co przyniesie” lub „O Boże, znowu to samo, za jakie grzechy?”.
Powie ktoś, że to banalne, że to zwyczajnie zależy od humoru czy nastroju w danym momencie. Chyba jednak nie do końca. Wielu ludzi boryka się nieustannie z problemem akceptacji własnego życia. Wciąż porównują się z innymi, ciągle muszą sobie coś udowadniać, nie potrafią odnaleźć radości życia, żyją w lęku. Święta nieraz pogłębiają jeszcze uczucie osamotnienia. Tak bywa. Ale wcale być nie musi. Jeśli damy się ogarnąć światłu z Betlejem, jeśli usłyszymy płacz Maleństwa dobiegający z betlejemskiej groty, odkryjemy dwa w jednym: Boga i człowieka. „Bóg się nie wstydzi, że jest taki mały” – pisze ks. Twardowski. Bóg nie wstydził się być człowiekiem.
Ludzkie kłopoty stały się kłopotami małego Boga. Zszedł na poziom naszego człowieczeństwa, a więc i ran, lęków, kompleksów, samotności... Chce nas przekonać: nie jesteś sam, ktoś cię tutaj kocha, możesz być kimś! Możesz być sobą!
Mam serce, by kochać
Żydowski filozof Martin Buber pisze: „Z każdym człowiekiem na świat przychodzi coś nowego, co nie istniało wcześniej, coś początkowego i jedynego (…). To przede wszystkim ta jedyna i wyjątkowa jakość, która każdemu jest powierzona, aby ją rozwijał i urzeczywistniał”. Pięknie powiedziane. Tylko skąd czerpać siłę, aby przyjąć swoje życie wraz jego możliwościami, ale i ograniczeniami?
Odpowiedź wypisuję z tekstów Jeana Vaniera. Płynie z nich łagodne światło. Pewnie dlatego, że on sam żyje tak, jak mówi i pisze. Odkrył siebie w spotkaniu z najuboższymi. Porzucił karierę w marynarce wojennej i na uniwersytecie. Zdecydował się na życie wśród ludzi upośledzonych umysłowo. Jego tropem poszli inni. Powstały wspólnoty Arki, w których mieszkają razem osoby z głębokim upośledzeniem oraz wolontariusze. Żyją w małych domach w miasteczkach lub dzielnicach wielkich miast. – Wszedłem w świat, gdzie relacje są proste i prawdziwe, gdzie śmieje się i świętuje życie – wyznaje Jean Vanier. – W naszych wspólnotach widzimy, że ludzie zaczynają się zmieniać, otwierać, kiedy czują się kochani, szanowani i związani z innymi. Uzdrowienie wewnętrzne nie dzieje się automatycznie.
Aby zawrócić ruch, który dąży do śmierci i przemienić go w dążenie do życia, trzeba oprzeć się na prawdziwej więzi. Wszyscy byliśmy kochani w sposób niedoskonały. To jeden z zasadniczych powodów naszego braku zaufania do siebie i innych. Kiedy odkrywam, że jestem kochany i akceptowany jako osoba, z moją siłą i moimi słabościami, kiedy odkrywam, że noszę w sobie niepowtarzalną wartość, wtedy mogę otworzyć się na innych. W swej najgłębszej istocie jesteśmy tacy sami, jaki by nie był nasz wiek, płeć, rasa, kultura, wyznanie, nasze ograniczenia i upośledzenia.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
ks. Tomasz Jaklewicz