Dzieci to bogactwo Haiti – słyszałem, będąc w tym kraju. Nie jestem pewien, czy dobrze interpretuję te słowa. Z raportu Departamentu Stanu USA wynika, że prawie 15 proc. haitańskich dzieci jest niewolnikami.
Niewolnictwo na Haiti istniało zawsze. Haitańczycy są potomkami niewolników, którzy w XVIII wieku zbuntowali się przeciwko kolonizatorom. Kolonia była nazywana Perłą Antyli. Uprawa trzciny cukrowej dostarczała Francji ogromnych zysków (wg niektórych danych dochodziły one do 40 proc. francuskiego budżetu). PKB Haiti było wtedy większe niż PKB USA. Ten sukces był oparty na dwóch filarach. Na niewolnictwie i na rabunkowej gospodarce rolnej. Po ogłoszeniu niepodległości nowi panowie, tym razem czarni, zmuszali do tej samej pracy tych, którzy wywalczyli wolność. Powstania, zamieszki, władcy zmieniający się jak rękawiczki. Kraj – i bez trzęsienia ziemi – został doprowadzony do upadku.
W każdej dziedzinie życia. Tam praktycznie nie ma systemu edukacji. Na prowincji prawie nie ma szkół. Nie ma też służby zdrowia ani systemu emerytalnego. Nie ma wojska, a policja przez całe dziesięciolecia była tylko polityczna. Nie ma dróg, nie ma wodociągów (przed trzęsieniem ziemi prawie 80 proc. mieszkańców prowincji kraju nie miało dostępu do czystej wody), nie ma kanalizacji. Brakuje energii elektrycznej w miastach. Na prowincji wcale jej nie ma. Z biedy wycięto 95 proc. drzewostanu, bo węgiel drzewny jest głównym źródłem energii nawet w stolicy. Bez drzew górzysty kraj w strefie zwrotnikowej w czasie pory deszczowej jest dosłownie rozmywany. Każdy cyklon zbiera okrutne żniwo. Na wyjałowionej glebie nic nie chce rosnąć. W takich warunkach egzystuje około 8 mln ludzi. Witajcie na Haiti.
Dziecko za 150 złotych
Przed trzęsieniem ziemi w stolicy Haiti Port-au-Prince żyło na ulicy około 10 tys. dzieci. To głównie chłopcy, także kilkuletni. Z czego się utrzymują? Jedne kradną, inne żebrzą, myją szyby samochodowe na skrzyżowaniach. Niektóre żyją z prostytucji. Seks z dzieckiem bez zabezpieczeń kosztuje tutaj mniej niż dwa dolary. Widać je na każdym kroku. Podchodzą, chwytają za nogi, proszą o pieniądze. Te dzieci nie są sierotami. A przynajmniej nie wszystkie. W stolicy żyją też tysiące dzieci, których nie widać. Setki tysięcy.
Według Departamentu Stanu USA z 2002 roku, na Haiti jest 400 tys. dziecięcych niewolników. Nazywają ich „restavec” – co po kreolsku znaczy „ten, który z nami mieszka”. Dziecko można kupić tutaj na własność za około 50 dolarów. Wystarczy pójść do handlarza i zamówić „towar”. Pośrednik jest w stanie załatwić także fałszywe dokumenty adopcyjne. Z takim dzieckiem można wyjechać za granicę, np. do USA czy Kanady. W Ameryce żyje liczna diaspora haitańska.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Tomasz Rożek